08-28-2019, 19:47
Kontynuacja wątku z Doliny Godryka
29.01.1980
Siła aportacji pozbawiła ją równowagi, brutalnie zwalając z nóg i sprawiając, że zarówno kolanami, jak i dłońmi zaryła w śnieg. Może to i dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że dłonie miała porozcinane, o czym jeszcze nie zdążyła się przekonać. Przez wszechogarniające ją zimno po prostu tego nie odczuwała. Zawsze zaczynało się od rąk, które pokrywały się szronem pierwsze, który od tej pory miał stopniowo zajmować coraz dalsze i wyższe partie ciała, czego w tym momencie nie byłaby w stanie zatrzymać.
Nie miała zielonego pojęcia, gdzie się znajdowała. Było to coś na kształt drogi i dość sporego terenu z niewielką liczbą drzew. Wszystko było białe, więc nie miała pojęcia, czy była to okolica Shrewsbury, czy może nadal tkwiła gdzieś na obrzeżach Doliny Godryka. Niezależnie od miejsca, zimno było tak samo przenikliwe, wiatr i śnieg tak samo, a może nawet silniejsze ze względu na otwarty teren. W gorszej sytuacji chyba w życiu nigdy nie była.
Zmusiła się do wstania, potem do zrobienia kilku kroków, nie mając nawet pojęcia, czy zmierza w dobrym kierunku. Teleportować się nie miała już siły, stanie w miejscu groziło zamarznięciem… znalezienie kogoś było jej jedyną szansą.
Nie miała pojęcia, ile czasu szła. Równie dobrze mogło być to dziesięć minut albo dwie godziny. Z każdym kolejnym posunięciem było jej coraz trudniej, oddychało się coraz ciężej, jakby do płuc dostały jej się odłamki szkła. Musiała odpocząć, była tak cholernie zmęczona, senna… wizja zamknięcia oczu i odpoczynku była tak kusząca, że nawet nie wiedząc kiedy skierowała swoje kroki ku pobliskiemu drzewu, po którym praktycznie się osunęła, przymykając powieki. Po chwili nawet miała wrażenie, że zrobiło jej się odrobinkę cieplej...
29.01.1980
Siła aportacji pozbawiła ją równowagi, brutalnie zwalając z nóg i sprawiając, że zarówno kolanami, jak i dłońmi zaryła w śnieg. Może to i dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że dłonie miała porozcinane, o czym jeszcze nie zdążyła się przekonać. Przez wszechogarniające ją zimno po prostu tego nie odczuwała. Zawsze zaczynało się od rąk, które pokrywały się szronem pierwsze, który od tej pory miał stopniowo zajmować coraz dalsze i wyższe partie ciała, czego w tym momencie nie byłaby w stanie zatrzymać.
Nie miała zielonego pojęcia, gdzie się znajdowała. Było to coś na kształt drogi i dość sporego terenu z niewielką liczbą drzew. Wszystko było białe, więc nie miała pojęcia, czy była to okolica Shrewsbury, czy może nadal tkwiła gdzieś na obrzeżach Doliny Godryka. Niezależnie od miejsca, zimno było tak samo przenikliwe, wiatr i śnieg tak samo, a może nawet silniejsze ze względu na otwarty teren. W gorszej sytuacji chyba w życiu nigdy nie była.
Zmusiła się do wstania, potem do zrobienia kilku kroków, nie mając nawet pojęcia, czy zmierza w dobrym kierunku. Teleportować się nie miała już siły, stanie w miejscu groziło zamarznięciem… znalezienie kogoś było jej jedyną szansą.
Nie miała pojęcia, ile czasu szła. Równie dobrze mogło być to dziesięć minut albo dwie godziny. Z każdym kolejnym posunięciem było jej coraz trudniej, oddychało się coraz ciężej, jakby do płuc dostały jej się odłamki szkła. Musiała odpocząć, była tak cholernie zmęczona, senna… wizja zamknięcia oczu i odpoczynku była tak kusząca, że nawet nie wiedząc kiedy skierowała swoje kroki ku pobliskiemu drzewu, po którym praktycznie się osunęła, przymykając powieki. Po chwili nawet miała wrażenie, że zrobiło jej się odrobinkę cieplej...
cold hands, warm heart