08-09-2019, 21:15
Jak na ironię, nie winiła Fabiana za to, co zrobił. Nie miała do niego jakichkolwiek wyrzutów czy złości. Nawet jeśli to, co się między nimi stało, było całkowicie niewłaściwe i nie na miejscu, największym problemem nie było wcale to, że w ogóle miało miejsce. To nie z tego powodu było jej tak ciężko pozostać w pobliżu Prewetta, zamienić w to jakiś niezręczny żart albo zwyczajnie przemilczeć, dalej wspólnie ciesząc się koncertem, który sam w sobie był przecież bardzo absorbujący... I na tyle głośny, by jego przebieg mógł odwlec jakoś potencjalną niewygodną rozmowę o zaistniałej sytuacji.
Zdecydowanie najgorszy był fakt, iż z początku rzeczywiście zaangażowała się w ten przelotny pocałunek. Instynktownie odpowiedziała na gest mężczyzny, nie od razu tak gwałtownie się od niego odsuwając. W pierwszej chwili nie pomyślała o tym jako o czymś, co nie powinno się wydarzyć. Samotność najwyraźniej na tyle uderzała Alyssie do głowy, że ta nie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich poczynań. Była głupia, tak cholernie głupia i nie w porządku w stosunku do swojej rodziny, jak tylko najprawdopodobniej mogła teraz być.
Jak to być może brutalnie określiłaby jedna z jej współpracownic - swoją drogą, jakiś czas temu również skazana na samotne wychowywanie dziecka - dostawała uczuciowego pierdolca. Całowanie Fabiana nie przyniosło jej nic, prócz wrażenia, jakie najprawdopodobniej mógłby dać pocałunek z członkiem rodziny albo z kimś, na kogo nigdy nie patrzyło się w ten sposób. To, kim był dla niej Prewett, zdecydowanie nie było związane z odczuwaniem pożądania, a bardziej z ciepłą, platoniczną, przyjacielską więzią.
I nie, nie chodziło o to, że jej się nie podobał. Był przystojnym, szarmanckim, uprzejmym i kulturalnym mężczyzną, naprawdę wspaniałym materiałem na kogoś bliskiego sercu. Problem w tym, że byli zbyt... Podobni. Nadawali na praktycznie tych samych falach, prawie zawsze się dogadywali, dosłownie nigdy nie prowokując żadnych głębszych kłótni i prawie że kończąc za siebie zdania, a to sprawiało, że kiedy tak teraz - przepychając się przez tłum i starając się zignorować świadomość tego, iż próbował ją dogonić - się nad tym zastanawiała... Nie pasowali do siebie. Po prostu do siebie nie pasowali.
Fabian zasługiwał na kogoś, kto umiałby wyzwolić w nim prawdziwą pasję. Nawet pełną niekoniecznie pozytywnych, ale gwałtownych i silnych emocji. Coś, co dałoby mu jeszcze więcej energii do życia. A ona? Paradoksalnie, ona znalazła kogoś dokładnie takiego. Kogoś, przy kim z trudem zachowywała spokój. Kto potrafił całkowicie wytrącić ją z równowagi, doprowadzić do szewskiej pasji, spowodować chęć rzucania talerzami, ale też sprawić, że wszystko inne przestawało mieć znaczenie. Kiedy jeszcze ze sobą byli, nie liczyło się dla niej praktycznie nic innego. Waliło jej serce, miękły nogi, brzuch wypełniały trzepoczące motylki.
Nawet po całym tym czasie, po zawodzie miłosnym, uczuciu porzucenia, obawy, lęku o los Aleca, wrażeniu zadrwienia sobie z jej uczuć... Jedno było pewne - przy nikim innym tak się nie czuła i nie sądziła, by miała kiedykolwiek się tak poczuć. To było jednokrotne, wyjątkowe wrażenie zarezerwowane raz na całe życie, a przynajmniej tak to sobie wyobrażała, nadal mając w sobie zdecydowanie wiele z typowej romantyczki. Była mężatką, nawet jeśli nie widziała męża od tylu niewiarygodnie dłużących się lat. I nawet jeśli mogło się to kiedyś zmienić - zarówno w jedną, jak i w drugą stronę - nie chciała nikogo zwodzić ani świadomie zdradzać kogoś, kogo nadal zdawała się kochać. Za kim tęskniła...
Nieważne, kto znalazłby się z nią w tej sytuacji. Zapewne ostatecznie zareagowałaby dokładnie tak samo, przepychając się między ludźmi i usiłując wtopić się w jak najgęstszy tłum. Nie chciała wychodzić z koncertu, zamierzała tylko ukryć się przed wzrokiem Prewetta, co najwyraźniej udało jej się zrobić, do końca wieczoru pozostając już bez jakiegokolwiek znajomego towarzystwa. Szkoda tylko, że i entuzjazm nieco przygasł wraz z tym, co się stało.
Zdecydowanie najgorszy był fakt, iż z początku rzeczywiście zaangażowała się w ten przelotny pocałunek. Instynktownie odpowiedziała na gest mężczyzny, nie od razu tak gwałtownie się od niego odsuwając. W pierwszej chwili nie pomyślała o tym jako o czymś, co nie powinno się wydarzyć. Samotność najwyraźniej na tyle uderzała Alyssie do głowy, że ta nie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich poczynań. Była głupia, tak cholernie głupia i nie w porządku w stosunku do swojej rodziny, jak tylko najprawdopodobniej mogła teraz być.
Jak to być może brutalnie określiłaby jedna z jej współpracownic - swoją drogą, jakiś czas temu również skazana na samotne wychowywanie dziecka - dostawała uczuciowego pierdolca. Całowanie Fabiana nie przyniosło jej nic, prócz wrażenia, jakie najprawdopodobniej mógłby dać pocałunek z członkiem rodziny albo z kimś, na kogo nigdy nie patrzyło się w ten sposób. To, kim był dla niej Prewett, zdecydowanie nie było związane z odczuwaniem pożądania, a bardziej z ciepłą, platoniczną, przyjacielską więzią.
I nie, nie chodziło o to, że jej się nie podobał. Był przystojnym, szarmanckim, uprzejmym i kulturalnym mężczyzną, naprawdę wspaniałym materiałem na kogoś bliskiego sercu. Problem w tym, że byli zbyt... Podobni. Nadawali na praktycznie tych samych falach, prawie zawsze się dogadywali, dosłownie nigdy nie prowokując żadnych głębszych kłótni i prawie że kończąc za siebie zdania, a to sprawiało, że kiedy tak teraz - przepychając się przez tłum i starając się zignorować świadomość tego, iż próbował ją dogonić - się nad tym zastanawiała... Nie pasowali do siebie. Po prostu do siebie nie pasowali.
Fabian zasługiwał na kogoś, kto umiałby wyzwolić w nim prawdziwą pasję. Nawet pełną niekoniecznie pozytywnych, ale gwałtownych i silnych emocji. Coś, co dałoby mu jeszcze więcej energii do życia. A ona? Paradoksalnie, ona znalazła kogoś dokładnie takiego. Kogoś, przy kim z trudem zachowywała spokój. Kto potrafił całkowicie wytrącić ją z równowagi, doprowadzić do szewskiej pasji, spowodować chęć rzucania talerzami, ale też sprawić, że wszystko inne przestawało mieć znaczenie. Kiedy jeszcze ze sobą byli, nie liczyło się dla niej praktycznie nic innego. Waliło jej serce, miękły nogi, brzuch wypełniały trzepoczące motylki.
Nawet po całym tym czasie, po zawodzie miłosnym, uczuciu porzucenia, obawy, lęku o los Aleca, wrażeniu zadrwienia sobie z jej uczuć... Jedno było pewne - przy nikim innym tak się nie czuła i nie sądziła, by miała kiedykolwiek się tak poczuć. To było jednokrotne, wyjątkowe wrażenie zarezerwowane raz na całe życie, a przynajmniej tak to sobie wyobrażała, nadal mając w sobie zdecydowanie wiele z typowej romantyczki. Była mężatką, nawet jeśli nie widziała męża od tylu niewiarygodnie dłużących się lat. I nawet jeśli mogło się to kiedyś zmienić - zarówno w jedną, jak i w drugą stronę - nie chciała nikogo zwodzić ani świadomie zdradzać kogoś, kogo nadal zdawała się kochać. Za kim tęskniła...
Nieważne, kto znalazłby się z nią w tej sytuacji. Zapewne ostatecznie zareagowałaby dokładnie tak samo, przepychając się między ludźmi i usiłując wtopić się w jak najgęstszy tłum. Nie chciała wychodzić z koncertu, zamierzała tylko ukryć się przed wzrokiem Prewetta, co najwyraźniej udało jej się zrobić, do końca wieczoru pozostając już bez jakiegokolwiek znajomego towarzystwa. Szkoda tylko, że i entuzjazm nieco przygasł wraz z tym, co się stało.
[wątek zakończony]

It's gotta get easier, oh easier somehow... Cause I'm falling, I'm falling.
Oh easier and easier somehow, oh I'm calling, I'm calling.