09-03-2020, 17:02
![[Obrazek: garden_marquee.jpg]](https://www.guideposts.org/sites/default/files/styles/bynder_webimage/public/story/garden_marquee.jpg)
Ogród
Chluba Fedory Rosier. Piękne miejsce, w którym jest zjawiskowa ilość róż, często o nietypowych kolorach.
First Post - Ogród
|
09-20-2020, 16:24
Usta Dolohova rozciągnęły się w krzywym uśmiechu, gdy dotarły do niego słowa nokturńskiego barmana - czarodzieja cieszącego się konkretną reputacją w półświatku magicznego Londynu. Rosjanin nie śpieszył się z odpowiedzią. Przyglądał się licznym butelkom ustawionym na najbliższym stole. Chwytał za ich szyjki, skupiał wzrok na umieszczonych na nich etykietach, by w końcu wybrać którąś z wódek. Wolał uniknąć spotkania z niczym niepodpisanym trunkiem. Najprawdopodobniej był tak samo wątpliwej jakości jak towarzystwo, które ją ze sobą przywlokło.
- Lorda Carrow - powtórzył po mężczyźnie, który wyraźnie stroił sobie żarty. Mimo to nie tracił spokoju. Kontynuował dopiero, gdy kolejna już dawka alkoholu zniknęła w jego gardle. Dopiero teraz zdecydował się utkwić spojrzenie zimnych, ciemnoniebieskich tęczówek w rozmówcy, który zabrał głos jako pierwszy. - Mój błąd. Nie spodziewałem się, że którykolwiek z Carrowów zaliczył odsiadkę w Azkabanie. - Czy którakolwiek z towarzyszek znała nieciekawą przeszłość swojego kompana na dzisiejsze wesele? Cóż, nie miał pojęcia, ale nie zamierzał się tym zadręczać. Jego celem nie było wywołanie żadnego nieprozumienia między Nieproszoną Trójcą, chociaż gdyby takowe zaistniało, przyjąłby je z otwartymi rękoma. - To stąd bierzesz alkohol do Wywerny? Z wesel przypadkowych arystokratów, na które uda ci się wślizgnąć? Sprytne. Następną w kolejce była lady Crouch, która zwróciła jego uwagę tą niezamykającą się jadaczką. Trajkotała w przeświadczeniu, że jej słowa mają jakiekolwiek znaczenie. Że zmuszą go do skruchy, refleksji i zmiany podejścia. Zmierzył ją wzrokiem spod uniesionych brwi. Chyba nikt nie mógł winić go za to, że niespecjalnie wsłuchuje się w ten potok słów idący w parze z jakże pogardliwym, groźnym spojrzeniem. Już bardziej przestraszyłby się ogrodowego gnoma. - Może jakbyś nie miała na sobie sukienki po starszej, bardziej majętnej koleżance, to byłbym w stanie uwierzyć w to twoje tupnięcia nóżką - ostatecznie zaszczycił dziewczynę zwięzłym komentarzem, ale nie zamierzał wchodzić z nią polemikę. Niech lepiej zajmie się poprawianiem tej swojej wiecznie zsuwającej się kreacji. Może miał przed sobą Weslayównę? Wcale by go to nie zdziwiło. Kolejny dowód na to, że niektórym nawet czysta krew w żyłach nie jest w stanie pomóc. A nobliwa panna w nieprzyjemnie znajomej sukni? Cóż, śmierdziała prowincjami na kilometr. I to tymi najgorszymi, kojarzącymi mu się z ojczyzną, od której już dawno postanowił odciąć się grubą kreską. Krótkie spojrzenie wystarczyło, by upewnić się, że nie warto tracić na nią czasu. - Dobra, koniec żartów. Dam wam szansę na samodzielne opuszczenie rezydencji, niech stracę - odezwał się w końcu, tym samym przybierając o wiele bardziej rzeczowy ton. - Albo mogę zawołać ochronę, a oni z przyjemnością opróżnią wam kieszenie i wykopią na zbity ryj - dodał, nie spuszczając wzroku z Talbotta. Najwyraźniej to właśnie jego uznał za mózg operacji.
09-20-2020, 17:24
Przed wydarzeniem wypiła gorący napar z pokrzywy, smarując jeszcze gardło by podczas całego przyjęcia nie zaczęło jej przypadkiem szwankować. Jeszcze tego brakowało by dać pokaz lecących baniek i skrzeczącego gardła. Przy Rosierze tym bardziej należało się pilnować i choć pogarda do ludzi była u niej najbardziej charakterystyczna, nie mogła udawać, że nie widzi między nimi pewnych wspólnych punktów. Ale cóż, przez swą ludzką niedoskonałość nie było mowy by wyróżniała się na tle innych. Zwłaszcza wśród węży. Krnąbrne młodzieńcze teorie świata już dawno przestały mieć znaczenie. Sama wiedziała, że za dużo się jej wydawało. Na jego słowa parsknęła, przymykając nawet oko na to, że i ją uznał tym samym za idiotkę. Jakby byli komediowym duetem szlamobłaznów. Róże kuły. Przyciągały uwagę, ale wolała nie stać ich blisko. Odrzucał ją ich zapach, znaczenie.
- Ooooh, Evanie. Masz dla mnie teraz tyle ciepłych słów! A przecież dzisiaj jest twoje święto - odpowiedziała mu śpiewnie, również na niego zerknęła, czując jak drgają jej wargi, mimo że przecież oczy nadal pozostały chłodne, pozbawione zaproszenia. Irytacja zdawała się uzasadniona, a nawet odwzajemniona, ale przedstawiona przez niego reguła działała w obie strony. - Oczywiście. To takie fascynujące! Dzieci, rozmnażanie, magia przekazywania przez pokolenia. Te wszystkie zasady i działanie zgodnie z polityką rodziny! Ku jej chwale czy coś - pozwoliła sobie na pociągnięcie tematu głosem lepiącym się od trującej słodyczy. Sięgnęła do góry swojej sukienki i ze stanika wyciągnęła papierosa, którego następnie odpaliła od różdżki. Zrobiła kilka kółek, wracając do neutralnego wyrazu twarzy. Ale i tak parsknęła na ten gest. Szturchnęła go krótko w ramię. - Powiem ci tak, ty parszywa francuska gładka pufeczko - zaczęła, zaciągając się ponownie, gdy w końcu sama usiadła na ławce naprzeciw jego i położyła szklanki na stole. Perspektywa nawalenia się dzisiejszego dnia, wprawiała ją w całkiem dobry nastrój. Trochę się przekrzywiła w stronę pobliskiego krzewu róż, by ręką wolną od papierosa, sięgnąć po nieco zmarnowany kwiat, wchodzący w fazę umierania. Zerwała ją nie przejmując się kolcami, które wbiły się w jasną skórę. Przez chwilę kręciła nią w różne strony. - Widzisz tę różę? Chuj ci już też tak więdnie. Rzuciła ją w jego stronę, zakładając nogę na nogę, butem rytmicznie uderzając w spód stolika. - Właśnie jak ta róża w twoim ogrodzie, Rosier, a ręce takie wiotkie się dzisiaj wydają, że bym cię rozłożyła uściskiem - sięgnęła po wypełnione alkoholem naczynie i uniosła je w ramach niewidzialnego toastu. - Twoje zdrowie i tego fantastycznego wydarzenia. Doprawdy, wielką jesteś mi inspiracją. Zgasiła przy okazji papierosa w lewitującej popielniczce, która znienacka się pojawiła. Uderzyła swoją szklankę o jego. - Powinieneś się porządnie dzisiaj sponiewierać - rzuciła po pierwszym łyku. - Bo wdepnąłeś w bagno Lestrange'ów. Bagno w którym wierzy się, że zrobienie bransoletki z ludzkich włosów sprawi, że czystokrwista niewydymka się da. Najlepiej ze swoich własnych, przy natrafieniu na chwilę sam na sam. Żałosne. Cała ta otoczka jest taka... Wykrzywiła się mimowolnie, przeczuwając, że u niej może być tak samo. Odgarnęła ciemne włosy na plecy, ostatecznie stwierdzając, że woli się rozwalić na ławce. I tak zrobiła. - Niedorzeczna jak faworyzacja Gryffindoru przez Dumbledore'a - dokończyła pierwszą lepszą myślą i upiła jeszcze więcej. Alkohol przyjemnie palił w przełyk. Zerkała na niego, co jakiś czas, próbując wyłapać wszelkie reakcje, którymi mógłby zdradzić jej coś więcej. @Evan Rosier
09-20-2020, 17:56
Wsłuchując się w słowa Rokcers, niemal trząsł się ze śmiechu. Dziecinada i żenada. To on dorósł, a może Rockers cofnęła się w rozwoju? Zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem, nie mogąc wyjść z podziwu, jak długo trwał jej okres buntu.
- Od kiedy wykazujesz takie zainteresowanie zawartością moich spodni? Czyżbyś w końcu wypadła z roli cnotki niewydymki? - sardoniczny uśmiech wykrzywił jego usta, kiedy nawiązał do krótkiego epizodu zaraz po ostatnim meczu na siódmym roku. - Poziom twoich ciętych ripost stoczył się na samo dno - skwitował, kręcąc głową w wyrazie dezaprobaty. -I co ty taka zaznajomiona z tradycjami Lestrange'ów? Wyryłaś je na pamięć sączącą wino z ich spiżarni? Ta ruda purchawka - miał na myśli matkę Rabastana, Seweryna czy jak jej było, nie pamiętał - wytargała cię za kłaki i obiecała, że zrobi ci z nich bransoletkę na noc poślubną z jej ukochanym synem? - zadrwił z niej, bo jakiekolwiek wierzenia rodu Lestragne nie miały żadnego wpływu na ród Rosierów, a przynajmniej Evan nie miał zamiaru ich respektować. Jeszcze kurwa czego. Nie wspominając o tym, że jego matka też przed ślubem była Lestrange i całkowicie odeszła do tamtejszych tradycji, mając je w głębokim poważaniu, a Adora, w momencie złożenia przysięgi małżeńskiej, przyjęła jego nazwisko, stając się częścią jego rodu. To ona musiała dostosować się do nowej roli, sytuacji, do nowych obowiązków i tradycji. Rozlazł alkohol do szklanek, od razu mocząc usta w swojej porcji wódki, a potem opróżnił kieliszek jednym haustem , czując przyjemne ciepło rozlewające się po żołądku. - Zazdrosna? - prychnął rozbawiony, bo w zasadzie nie rozumiał, jaki cudem ich rozmowa zeszła na Dumbledore'a i jego preferencje. Po ukończeniu Hogwartu Evan domknął ten rozdział. Jakakolwiek faworyzacja nie miała już dla niego żadnego znaczenia. Po co wracać do przeszłości, skoro żył teraźniejszością, spoglądając w przyszłość? @Caroline Rockers Dotykasz mnie
Już nic nie czuję Nie ma nic I pusty pokój Spokój Tak już zostanie Spokój
09-20-2020, 18:37
Trzymając się tego, czuła się pewniejsza i bardziej przekonana o tym, że był to lepszy sposób reagowania niż chowanie się za tymi nudnymi maskami. Lepszy sposób odstresowania się. Możliwe, że nie wyszła z pewnych ram reakcji, odgryzania się. Nie zamierzała się jednak wahać ani wycofywać. Sam Rosier zdawał się w tym być niewiele lepszy.
Dorósł? Dobre sobie. - By komentować twoje przyrodzenie nie trzeba być ani kurwą ani mieć na nazwisko Greyback - rzuciła niby lekceważąco, niby jakby nie robiło to na niej wrażenia to, co właśnie mówił i w jaki sposób, ale irytacja i tak wkradła się w jej głos. W przeciwieństwie do niego, jej twarz nie lądowała na okładkach, nie miała zainteresowania dziennikarzy ani tym bardziej czystokrwistych. Jeśli nie licząc transakcji dokonanej przez jej pani matkę. - Nigdy nie byłeś ich fanem, już nie udawaj - odpowiedziała, przewracając oczami. Pociągnęła więcej ze szklanki, nie bacząc na jego próby ukąszenia. Pozornie. Oparła głowę o dłoń, mrużąc oczy i wbiła w niego nieprzejednane spojrzenie, pozwalając mu mówić do końca. W międzyczasie jej noga niby niewinnie podnosiła się coraz wyżej, aż wylądowała, jakże przypadkowo, między jego nogami. Kolejny łyk, kolejne sprawdzenie, co zrobi. Nigdy nie była dobra w zbyt długim trzymaniu swoich nerwów na wodzy i musiał zdawać sobie z tego sprawę. Sam w końcu dał do zrozumienia, że dla niego była niżej, na poziomie takim jak kiedyś, za czasów Hogwartu. Zawsze robił i mówił, co chciał. Niewiele się w tym przypadku zmieniło. Skoro jednak sam się odzywał, komentował, wszedł w tę niedorzeczną, gówniarską grę. Zniżał się do jej poziomu. Cóż za łaskawość! - Mówisz to wszystko, tak... pewnie, Evanie. Taki przekonany o swojej sile, niezłomności. Patrzysz jakbyś był władcą - rozpoczęła, robiąc nieco większy nacisk butem i upijając więcej ze swojego szkła, trzymając je tak mocno, jakby chciała je zmiażdżyć. - A czy sam nie jesteś tylko towarem? Ładnie zapakowaną marionetką? - pociągnęła temat. - Bo gdybyś chciał tego ślubu to nie siedziałbyś tu teraz ze mną i chlał w tym jakże niewartym ciebie towarzystwie. Stwierdziłbyś, że to pierdolisz. Bo cię nie obchodzę, co nie i to, co mam ci do przekazania. Ale nie, jesteś tutaj, Rosier. I pijesz ze mną ten drogi alkohol. Sięgnęła po alkohol i jak gdyby nigdy nic rozlała im do szklanek. - Więc nie udawaj, że pierdolisz teraz. Chcesz ciętych ripost ode mnie? To się postaraj. Albo po prostu pij. I nie róbmy na sobie żadnego wrażenia, tak jak zawsze. Tak jak wtedy w dormitorium, kiedy myślałeś, że pokazanie różdżki wystarczy. Na kurwa zdrowie. Wypiła wszystko jednym duszkiem. @Evan Rosier
09-20-2020, 18:56
Malfoyowie sprawiali wrażenie, że świat dla nich nie istnieje. W tańcu zachowywali się jak rasowi tancerze i było widać, że tego typu rozrywka pasuje do ich charakteru i stylu bycia. Naprawdę sprawiało im to przyjemność, a bliskość, do której dochodziło, jeszcze bardziej sprawiała, że zdecydowanie nie mieli ochoty schodzić z parkietu.
- Też Cię kocham - szepnął w jej stronę. Kiedy był z Narcyzą sam na sam był całkiem innym Lucjuszem. Właściwie nawet, kiedy przebywali razem w towarzystwie stawał się jakby cieplejszy i bardziej wyrozumiały. Jej bliskość sprawiała, że chłodna uprzejmość, często mieszana z pogardą zamieniała się w dużo cieplejszą formę. - Cieszę się, że do naszego rodu nie dotarło to zepsucie i właśnie tak będzie - odpowiedział nie chcąc mówić wprost o siostrze Narcyzy, ale jednak wyraźnie to zasugerował. Narcyza przez to, że teraz była częścią jego rodu była bliżej niego niż Andromedy, która zdradziła rodzinę. Oni nie mogli dopuścić do tego, żeby Draco chciał pójść w inną stronę niż ta, którą dla niego zaplanowano kilkaset lat przed jego narodzeniem. Nazwisko zobowiązywało. Bycie arystokratą to nie tylko przywileje, ale przede wszystkim obowiązki i cieszył się, że jego żona ma tego świadomość i nie ma zamiaru się buntować przeciwko takiemu porządkowi świata. - Już nie mogę się doczekać - odpowiedział jak najbardziej zgodnie z prawdą. Właściwie to bardzo chętnie już opuściłby to wesele, żeby tylko znaleźć się z żoną sam na sam. - Jeśli takie jest życzenie mojej żony, mogę się zgubić nawet teraz - powiedziawszy to odwrócił się zwracając uwagę na Dolohova i Bellatrix, którzy dołączyli do nich. Zmarszczył czoło zdezorientowany, gdy Rosjanin zostawił jego szwagierkę i sobie poszedł. Był zmieszany specyfiką takiego zachowania, które za zgodnie z etykietą uznane być nie mogło, bo stawiało ich w kłopotliwej sytuacji, i zawstydzony, że być może usłyszała jego odpowiedź na propozycję Narcyzy. A wtedy to już mu nie da żyć przez najbliższe pół roku. Dobrze wiedział, że pochwaliłaby pomysł ich wycieczki do labiryntu, ale pod warunkiem, że Narcyza zgubiła by wewnątrz Malfoya i już więcej by się nie znalazł. Skłonił się delikatnie na powitanie a następnie położył rękę na talii żony. Nawet jeśli taniec został im przerwany, bo wypadało dotrzymać towarzystwa szwagierce to chciał mieć ją blisko siebie jakby popisując się nią przed Bellatrix. Teraz Narcyza była jego i wpływ jej siostry na nią, chociaż kiedyś bardzo duży, teraz miał dużo mniejsze znaczenie.
09-20-2020, 18:57
Nie kontynuował dyskusji na temat adopcyjnych rodziców Hale, bynajmniej nie dlatego, że było to dla niego zbyt nietaktowne lub niedelikatne, lecz ze względu na fakt, że ich towarzystwo niespodziewanie zaczęło przyciągać uwagę osób postronnych, nie zostawiając przestrzeni na ciągnięcie podobnych rozważań. Zauważył, że Becca żywi jakieś głębokie, niekoniecznie pozytywne uczucia względem ludzi, którzy przygarnęli ją pod swój dach, co z pewnością tłumaczyłoby jej spontaniczną decyzję o ucieczce na Nokturn, nie czyniąc jej jednak znacznie bardziej rozsądną. Chciał dodać coś w temacie nieprzynoszenia hańby nazwisku, bo nie był tak całkowicie pewien, czy szorowanie klozetów w podejrzanym barze i spędzanie nocy w jednym mieszkaniu z nieznajomym mężczyzną rzeczywiście jest czymś niehańbiącym, gdy jest się panienką z towarzystwa, ale w sumie kto ich tam wiedział, tych arystokratów.
Spojrzał na Nastię, która zachęcona kieliszkiem bimbru i wzmianką o planowanym zamążpójściu Becci, rozwinęła się ponad miarę w opowieści o swojej rodzinnej wsi i panujących tam zwyczajach. Widział, jak twarz Hale przechodzi płynnie z bladości do czerwieni, a jej oczy rozszerzają się ze zgrozy, co najwyraźniej wprawiło go w doskonały nastrój, bo zwrócił się w stronę Rosjanki, zachęcając ją do kontynuowania historii. – Doskonały pomysł. Napisz proszę ojcu, że mamy dla Jurija wspaniałą kandydatkę. Już razem piliśmy, więc jesteśmy prawie jak rodzina – wyjaśnił z uśmiechem, odwołując się do najprostszych ludzkich zwyczajów, które Nastia jako prosta, acz konkretna kobieta na pewno znała i ceniła. Pogrążanie Becci wyraźnie przynosiło mu w tym momencie sporo nieukrywanej radości. – Największy burak we wsi to nie byle co, co powiesz, Becc? Ten radosny biesiadny nastrój i niewinne słowne przepychanki musiał jednakże zrujnować Dolohov, który nie wydawał się być człowiekiem, który tak łatwo odstąpi od raz powziętego zamiaru. Niewzruszony, spoglądał na nich zimnym, beznamiętnym spojrzeniem, w którym z rzadka przebijała się czysta pogarda. Talbott nie dał jednak wyprowadzić się z równowagi, nie stracił nic ze swojego ironicznego, zaczepnego podejścia. Nie pierwszy raz spoglądano na niego w ten sposób. Nie pierwszy raz wywlekano na światło dzienne jego przeszłość, odsiadkę w Azkabanie, którą z lekkością rzucano mu w twarz jak najgorszą, najbardziej parszywą obelgą. Dwa lata koszmaru, które niemal złamały w nim ducha. Nigdy nie ukrywał tego jednak. Becca wiedziała, o co go oskarżano, a nawet gdyby zdjęta strachem uciekła teraz, cóż z tego, poznał ją nie dalej, jak dzień temu. Z kolei Rosjanka? Piętnaście minut temu nie wiedział o jej istnieniu, wątpił zresztą, by zrobiło to na niej jakiekolwiek wrażenie. – Jak widzisz, życie potrafi zaskakiwać – odparł jedynie, obserwując go z uwagą. – Na szczęście więzienne cele okazały się mieć nie gorszy standard niż mieszkania na Nokturnie, ale pewnie coś o tym wiesz, prawda? Niektórzy ludzie żyją w więzieniu, chociaż nigdy ich za nic nie skazano. – Ciężko stwierdzić, czy wypominał mu jego opłakane warunki mieszkaniowe, czy też ograniczenia, które sam narzucił sobie w umyśle, a może obie te rzeczy. Wyczuwał w nim coś z siebie sprzed lat i być może dlatego wydawało mu się, że potrafi go niejako zrozumieć, choć mógł się przy tym oczywiście okrutnie mylić. – Och, nie, tak się składa, że stać mnie na mój towar. Dziękuję za troskę. Pieniądz – to coś, o czym może rzadko się słyszy, pracując u Borgina i Burkesa. Być może to tobie powinno się zarzucać wszystkie te rzeczy, o które nas oskarżasz? Zdajesz się wiedzieć na ten temat znacznie więcej od nas. Westchnął lekko, wyczuwając powoli, do czego zmierza ta rozmowa. Nie wiedział, jak ustosunkowałyby się do tego towarzyszące mu kobiety, ale sam nie planował jeszcze opuszczać terenów rezydencji Rosierów. Wbrew podejrzeniom Antonina jego kieszenie były puste, a ochrona sama przepuściła go za bramę; nie on również rozpoczął ten konflikt i naprzykrzał się gościom. Chwycił kieliszek i jednym haustem wychylił go do dna. No dobrze, Dolohov, niech więc tak będzie. – Słuchaj, Dolohov, skoro już odstawiamy żarty – stwierdził wreszcie, powoli dobierając słowa. Strzepnął popiół z papierosa i z pozoru naturalnie, niespiesznie wsunął dłoń do kieszeni, na wszelki wypadek odnajdując różdżkę. Nie zamierzał zaczynać burdy, przynajmniej nie taki był pierwotnie jego cel, jednak jeśli miało dojść do jakiejś, zamierzał zadbać, by to nie on był pierwszym, który wymierzy cios, stawiając się w roli napastnika. Niech każdy z otaczających ich biesiadników zobaczy, jak ten niewychowany ghul Dolohov atakuje trójkę spokojnie bawiących się gości. – Powiedziałbym pies cię jebał – dodał z niewinnym uśmiechem, spoglądając mu prowokująco w oczy. – Ale to by był mezalians dla psa. ![]() O morze! pośród twoich wesołych żyjątek Jest polip, co śpi na dnie, gdy się niebo chmurzy, A na ciszę długimi wywija ramiony. O myśli! w twojej głębi jest hydra pamiątek, Co śpi wpośród złych losów i namiętnej burzy; A gdy serce spokojne, zatapia w nim szpony.
09-20-2020, 20:10
Nie przynosiła hańby nazwisku, bo przestała go używać — proste. Jako Hale była zupełnie anonimową, nikomu nieznaną sierotą, a nie dzieckiem jednego z najznamienitszych rodów. Ponoć, sama nie wiedziała jak to jest z tymi Crouchami. W każdym razie założę się, że małżeństwo z hodowcą buraków, nawet największych, mogłoby w tym przypadku zostać uznane za mezalians. I o co chodzi z tym upartym proponowaniem jej obywateli Europy Wschodniej? Czy ona naprawdę zdążyła już komuś aż tak na odcisk nadepnąć, żeby zasługiwała na zesłanie niemalże na Sybir? A może i na Sybir? Nie miała pojęcia, gdzie rezydował treser kruków.
- Obawiam się, że nie sprawdziłabym się jako gospodyni na wsi. - zaczęła się bronić słabym głosem, kiedy wreszcie doszła do siebie - Ja nawet nie odróżniam sałaty od kapusty! - nie była to prawda, ale w przybliżeniu przedstawiała jej wiedzę na temat pracy na roli oraz wszystkiego, co się z nią mogło wiązać. Nie lubiła też za bardzo prac domowych (co mogło wydawać się nieco dziwne, skoro aktualnie trudniła się czyszczeniem klozetów). - Jurij na pewno doskonale poradzi sobie ze znalezieniem znacznie bardziej odpowiedniej kandydatki na żonę. - dodała nieco pewniejszym tonem, no bo przecież nikt siłą jej nie zmusi do tego małżeństwa. Po prostu musiała pozbyć się dość przerażającej wizji samej siebie, usiłującej wygrać walkę o buraka z jakimś na wpół dzikim ptaszyskiem. - Ale może masz jakąś dobrą partię dla Regisa, bo wszystkie kobiety z Anglii jak tylko słyszą jego nazwisko, to uciekają z krzykiem przerażenia. - o tak, bardzo chętnie usłyszałaby jakąś historię o Katji czy innej Nadii, która potrafiła podnieść wołu jednym palcem, czy co tam robiły kobiety na rosyjskiej wsi. Z aprobatą pokiwała głową na propozycję następnej kolejki, jednak jej nadzieje na dalsze picie w miarę spokojnym towarzystwie, zostały rozwiane przez przybycie Dolohova. Ten to najwyraźniej lubił mieszać. No bo kto go prosił o wciskanie nochala w nie swoje sprawy? Chciał się przysłużyć gospodarzom, to mógł trzymać się swojego kąta, a nie zaczepiać Merlinowi ducha winnych gości. I jeszcze ich obrażać! Jeśli oczekiwał, że całe to gadanie o Regisie i jego przestępczej karierze kogokolwiek do Talbotta zrazi, to miał się zawieść, w przypadku Bec, w każdym razie. Może jeszcze gdyby jej nie obraził, kpiąc z jej wyglądu i wątpiąc w prawdziwość jej słów. Może wtedy w ogóle wysłuchałaby co ma do powiedzenia, chociaż nawet w takich okolicznościach nie byłaby specjalnie w szoku. No bo przecież miała się już okazję przekonać, że Regis nie jest najspokojniejszym i, hm, najgrzeczniejszym z ludzi. Przynajmniej nie skomentował jej odrobinę za dużej sukienki. Zachował się w tym, dodajmy, znacznie bardziej po dżentelmeńsku niż Dolohov. Może i straciła ostatnio kilka kilogramów, ale to chyba jeszcze nie powód, żeby uznać ją za gorszą? Rosjanin sam przecież wystąpił na tym ślubie w szacie co najmniej lekko zużytej, a miał czelność uważać się za reprezentanta młodej pary, pilnującego porządku na ślubie. Zamiast jednak od razu odpowiedzieć Antkowi, Becca w końcu skoncentrowała się na wcześniejszym pytaniu ich nowej towarzyszki i wytłumaczyła jej spokojnym tonem: - Chociaż bardzo kusząca wydaje mi się wizja ciebie przywalającej Regisowi, nobliwa to znaczy… pełna elegancji, szacowna. Rozumiesz? Po prostu z jakiegoś powodu wydaje się mu, że na salonach ludzie dalej posługują się średniowiecznym językiem. Za to ten człowiek na pewno nas obraża. - dodała, kiwając głową w kierunku Dolohova. Przecież tym właśnie było bezpardonowe oskarżenie ich o kradzież, czyż nie? Zdaje się, że przez to udzielanie wyjaśnień, sporo przegapiła z dalszej rozmowy dwójki mężczyzn, którzy nadymali się jak koguty, które szykują się do walki. Albo alpaki. Alpaki to w ogóle miały ciekawą taktykę walki o pozycję samca alfa w stadzie: zwykle zaczynały od ugryzienia przeciwnika w genitalia. Ciekawe, jakby się to sprawdziło w tym przypadku. Wracając jednak do samego wesela, trafiła akurat na gadkę o psach i jebaniu, która wydała jej się trochę zbyt agresywna jak na to drobne nieporozumienie. Przewróciła oczami i przeszukała wzrokiem najbliższe otoczenie, wyłuskując spomiędzy mniej lub bardziej znajomych twarzy jedną konkretną. - Emerald, mogłabyś na chwilę? - zawołała gestem nieśmiałą, zaledwie dwa lata młodszą od niej dziewczynę, z którą zawsze dobrze się dogadywała. Pewnie dlatego, że nie mówiła ona zbyt wiele i tylko spokojnie wysłuchiwała wszystkiego, co Bec miała akurat do powiedzenia. Była jednak niewątpliwie członkiem arystokracji, o czym świadczył zarówno jej strój, jak i zachowanie. Skoro Dolohov również należał do śmietanki towarzyskie, a przynajmniej próbował to wszystkim wmówić, to powinien ją przynajmniej kojarzyć. - Mogłabyś powiedzieć temu jegomościowi kim jestem? - zdziwiona dziewczyna potwierdziła posłusznie jej tożsamość, która przecież w żaden sposób nie została jej uprzednio zasugerowana. Becca uśmiechnęła się triumfalnie, jakby właśnie udało jej się bez rozlewu krwi rozwiązać wszystkie konflikty na Bałkanach. - Ślicznie dziękuję. - zwróciła się jeszcze do dziewczęcia, które czując pismo nosem, wykręciło się z tej imprezy w poszukiwaniu spokojniejszych okolic. - Chciałabym zauważyć, że ta sukienka nie ma nawet kieszeni. A twoja szata wygląda, jakbyś prał ją trochę zbyt wiele razy. Nie rozumiem więc, dlaczego próbujesz mnie pouczać w kwestiach mody. - nie przyszło jej do głowy sięgnąć po wciśniętą pod podwiązkę różdżkę. Po pierwsze, odsłanianie uda w towarzystwie było uzasadnione wyłącznie w ostateczności. Po drugie, była przeświadczona, że całą sprawę uda się załatwić pokojowo. Nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni popełniała ten błąd. Najwyraźniej była również jedyną osobą w ich niewielkim gronie, która nie rwała się do bitki. Chyba przydałoby się jej jeszcze trochę alkoholu, ale skoro już weszła w rolę arystokratki, to przecież nie mogła chlać bimbru prosto z gwinta, nie? - Polałbyś damie. - zwróciła się zatem do Rosjanina, wyciągając z niewymuszoną elegancją pusty kieliszek. Niech się dla odmiany zajmie czymś przydatnym, zamiast rzucać bezpodstawne oskarżenia na każdego gościa po kolei. Uczeni wyliczyli, że jest tylko jedna szansa na bilion, by zaistniało coś tak całkowicie absurdalnego.
09-20-2020, 20:29
Po uzyskaniu od Becci należytych wyjaśnień Nastia jedynie kiwnęła lekko głową dając tym samym do zrozumienia, że wszystko w przeciągu kilku chwil stało się jasne. Wiadomym było kto był wrogiem, a kto przyjacielem. Dlatego też dając się ponieść swoje naturze zrobiła krok do przodu i chwyciła za butelkę, którą dalej dzierżył Regis i wypiła z gwinta dość sporą ilość trunku. Załagodzeniu sytuacji wcale nie pomagały słowa Dolohova, który nie tylko oskarżył ich o kradzież, ale kolokwialnie mówiąc kazał wypierdalać. Takie nieporozumienia u niej na wsi załatwiało się tylko w jedyny słuszny sposób. Chociaż szczerze liczyła na to, że może uda się jakoś tego uniknąć. Butelka została wciśnięta tym razem w dłonie Becci, a Nastia stanęła obok Regisa. Była niższa od tej dwójki, a już na pewno mogła wydawać się być znacznie słabsza, ale nie miała najmniejszego zamiaru uciekać niczym przestraszona mysz.
-Ty szczawiu, buraku jeden- Powiedziała pewnym siebie głosem i wskazała swoim palcem na Dolohova, który stał się obiektem jej agresji i zainteresowania. -Ty szlamojebco, A żeby cię ktoś oblał smoczym gnojem, ty parchaty gumochłonie- Puściła wiązankę nie rumieniąc się przy tym na twarzy jak najpewniej połowa tych arystokratek tutaj by uczyniła po usłyszeniu tego typu zwrotów. Nie obce były jej tego typu zwroty. Ile razy to papcio rzucał tymi wyrażeniami w stronę innych mieszkańców wioski, lub kiedy przy naprawie dachu uderzył się młotkiem w palec. Dziewczyna miała dostatecznie dużo czasu na to, aby przesiąknąć tą wulgarnością, którą uważała za normę -Jedyny zbity pysk jaki będzie to twój- Sama wsunęła dłoń do kieszeni swojej sukienki i wyczuła w niej różdżkę. Nie była do końca pewna jak ta impreza dla całej ich trójki się zakończy. Ale porządna bitka na pewno będzie znacznie lepsza niż te walce i nudne rozmowy, które miały tutaj miejsce. -Chodź się bić ty obsrany świński cycu- Dodała i zmarszczyła lekko brwi. Gruby Mike wniósł, jednak w jej słownictwo odrobinę świeżości. Gdyby, ktoś z magimilicji usłyszał teraz jak to ich praktykanta się zachowywała, cóż...istnieje duża szansa, że zostałaby z tych praktyk wyrzucona, ale czy to oznacza, że nie dałaby sobie rady w życiu. -Ja znam ten akcent...więc wiesz, jak takie rzeczy się rozwiązuje- Miała ochotę już chwytać z jakąś pobliską sztachetę, gdyby nie jeden bardzo ważny szczegół przykuł jej wzroku. W pobliżu nie było absolutnie żadnych sztachet. Co to za domostwo, gdzie nie ma drewnianego płota. Ale czemu ona się dziwi. Posiadłość ta również nie miała firanek, a jak wiadomo dom bez firanek do jak krowa bez ogona.
09-20-2020, 20:51
- By komentować moje przyrodzenie, najpierw trzeba mieć go przed oczami, Rockers - stwierdził, nie przejmując się jej stopą, która znalazła się w niewielkiej odległości od jego krocza. - Hormony buzują? Brakuje ci narzeczonego?
Znowu napełnił im kieliszki, ale nie złapał za swój, by wlać sobie jego całą zawartość do gardła, słysząc jej kolejne słowa. - Cel uświęca środki, Rockers. Nie ma na ziemi rzeczy, której nie da się oprawić w piękne słowa i gesty. Manipulacja. Gra na zwłokę. Intrygi. Prawo pięści. Te terminy chyba nie są ci obce, prawda? - westchnął, nie wiedząc czemu musi jej tłumaczyć takie podstawowe zagadnienia. - Jestem trzy kroki do przodu - dodał cierpliwie. - Zdradzę ci tajemnicę, to ja wytypowałem Adorę na swoją narzeczonę, uprzedzając durne decyzje swojego ojca, bo przeciwieństwie do ciebie mam wpływ na swoje życie. Wystarczy odpowiedni dobór opakowania, by transakcja doszła do skutku. - Chciał kontynuować swój filozoficzny wywód, ale w polu widzenia pojawił się Bajda, który teleportował się w altanie. Jak zwykle wiedział, gdzie go szukać. Skrzat obrzucił uważnym spojrzeniem Caroline, ale w centrum jego zainteresowań znajdował się Evan. - Panie Rosier… - wyszeptał cicho, spuszczając wzrok na swoje nagie, brudne stopy. - ...pan Dolohov prowokuje gości. Pani Rosier nie będzie tym faktem zadowolona. Ja… - Pan Dolohov jest gościem honorowym, Bajdo. Prowadź mnie tam - zdecydował natychmiast, nie mając wątpliwości, że pod terminem pani Rosier kryła się jego matka, a nie narzeczona czy tam żona. - Wybacz, Rockers. Widzisz, może i nie jestem władcą, ale beze mnie świat staje na głowie. Jeszcze wróćmy do naszej pogawędki. Wykrzywił usta w sardonicznym uśmiechu, pozwalając, by skrzat teleportował go na miejsce nieprzyjemnych dla oka Fedory zdarzeń. Rosier przez chwilę przypatrywał się z boku trójce intruzów, ewentualnie narwanych krewnych Lestrange'ów, mrużąc oczu. - Kim jesteście i co was tu sprowadza? - zapytał, unosząc łuk brwiowy, gdy w kierunku Dolohova zostały zaadresowane nieprzyjemne dla ucha wyzwiska. - Nie pozwolę obrażać moich gości w rezydencji, która jest własnością mojego rodu. Odejdzie stąd. - W jego dłoni pojawiła się różdżka, w ramach zachęty. Dotykasz mnie
Już nic nie czuję Nie ma nic I pusty pokój Spokój Tak już zostanie Spokój
09-20-2020, 21:18
Niedowierzające parsknięcie wydobyło się z jej ust na to stwierdzenie. Przed oczami? Niekoniecznie. Ale nie zamierzała z nim o tym dyskutować i wracać w jakikolwiek sposób do tego, co zostawiła za sobą. VII rok z różnych względów trzymała z dala od siebie.
- Skoro tak to nazywasz - odpowiedziała wreszcie, nie siląc się na nic wyszukanego. W tym przypadku nie było to przecież potrzebne. Uniosła brew na to jego powstrzymanie się przed kolejnym łykiem. W spojrzeniu już migały mu blaski, typowe dla kogoś, kto wprowadził się już w pierwsze stadium upojenia alkoholowego. Czy istniała możliwość pociągnięcia go za ostry język? - Nie zmienia to tego, co powiedziałam. Nie bawi mnie gra w pozy, kiedy nie znam zasad. Nie bawi mnie też ogólna polityka. Skoro jesteś świadom władania przeze mnie prostym językiem i chcesz czegoś ode mnie więcej, odnajdź w sobie odpowiednie zaklęcia - odpowiedziała mu chłodno. Przez chwilę miętoliła język, uderzający o ścianki jamy ustnej, gdzie ślina mieszała się z posmakiem wódki. - Nie wiem, co kryło się za tą decyzją, ale jak dla mnie twoja transakcja daje na kilometr smoczym łajnem. Ale sam uwarzyłeś to mdłe kremowe to teraz je wypijesz - stwierdziła i cofnęła stopę, gdy tylko pojawił się skrzat. Najwyraźniej nie było czasu na zabawy. Upiła resztę alkohol ze swojego szkliwa. Wspomnienie o jakimś Dolohovie i gościach przyjęła z przewróceniem oczami. - Oczywiście - rzuciła sarkastycznie, dobijając resztę trunku. Nie był to jej cyrk, nie jej trolle. Wątpiła raczej w to, że Rosier znajdzie jeszcze czas w tym całym przepychu pełnienia roli gospodarza, a sama nie zamierzała się pchać w coś, co nie dotyczyło ją w żaden sposób. Może i takie zabawy potrafiły być zabawne, ale nie w momencie, gdy skierowane były na ciebie wszystkie Lumosy okolicznych bajarzy z Proroka i Czarownicy. - Rosier, ty głupcze - wymruczała do siebie, podnosząc się z siedzenia i ruszając tą samą drogą, którą przyszła. Po drodze natrafiła na Rabastana. - Gdzie byłaś? - Nie twoja sprawa - odpowiedziała mu beznamiętnie. - Zabawa była przewspaniała, ale źle się czuję. Idę do domu. - Nigdzie nie pójdziesz. - Aha - odpowiedziała, posyłając mu spojrzenie pt. 'No dalej'. - Pomóż lepiej kuzynkom Adory. Potrzebują twojej pomocy. Nie czekając na odpowiedź, dumnie opuściła cała to zbiorowisko, po drodze spalając prezent dla Rosiera Incendio. I tak się mu nie przyda. z/t
09-21-2020, 14:56
Wciąż wpatrywał się w znajomego mu z Nokturnu mężczyznę, jakby to właśnie on był źródłem całego tego nieporozumienia. Znał go na tyle dobrze - chociażby z licznych opowieści zawieszonych gdzieś w czarodziejskim półświatku - by wiedzieć, że nie podkuli ogona. Nie opuści posłusznie terenu wydarzenia, nawet w obliczu informacji, że jest tu zwyczajnie nieproszony.
- Z tego co wiem, mieszkania na Nokturnie nie zapewniają objęć Dementorów - przerwał, jakby w nagłym zamyśleniu. - Tęsknisz za nimi, Talbott? Za ich zasuszonymi, długimi palcami? Mroźnymi pocałunkami? - Nieśpiesznie cedził kolejne pytania, doszukując się na jego twarzy jakichkolwiek zmian w mimice. Było mu tak łatwo mówić o tych przerażających strażnikach Azkabanu z prostej przyczyny - nigdy nie miał z nimi zbyt wiele do czynienia. Domyślał się jednak, że postawiony przed nim recydywista posiadał chociaż jedno nieprzyjemne wspomnienie z zakapturzonymi stworami w roli głównej. Natomiast uwagę na temat zarobków, czy samej majętności postanowił puścić mimo uszu. Nie reagować. Najwyraźniej Talbott nie znał historii innych jego zobowiązań, z których czerpał korzyści finansowe i taki stan rzeczy odpowiadał mu w zupełności. Wyprowadzenie Dolohova z równowagi powinno uznawać za nie lada wyczyn. Na co dzień opanowany, beznamiętny mężczyzna, nie mający problemów z postrzeganiem własnej wartości, a także perspektyw związanych z pewną dziedziną jego życia, zazwyczaj nie wdawał się w pyskówki. Ucinał je, powołując się na swoją pozycję, albo zwyczajnie uznawał, że nie warto tracić na nie czasu. Wspaniałomyślnie dawał okazję młodszym, by mogli się wyszczekać. Sprawa jednak miała się zgoła inaczej, gdy komuś udawało się odnaleźć czułe punkty i to w tak krótkim czasie. Czarnoksiężnik wykrzywił wargi w nieprzyjemnym grymasie, zmarszczył prosty nos. Słowo mezalians zadziałało na niego, jak nieznośny smród, który ciągnął się za nim od przyjazdu do Wielkiej Brytanii. - Odważnie. Akurat spodziewałem się po tobie, że nie będziesz przebierał w słowach - nie wydawało się, by dawał ponosić się żadnym nerwom. Prawie. Jego głos nie był już tak beznamiętny i zimny. Teraz spoglądał spod groźnie przymrużonych powiek na dłoń Talbotta, która zdążyła znaleźć się w kieszeni. Rosjanin widział zbyt wiele podobnych scenariuszy, by nie domyślać się, że palce nieproszonego gościa znalazły się tam nie przez przypadek. - No dalej, wyciągnij różdżkę. Udowodnij wszystkim, że wypuszczenie cię z Azkabanu było błędem. - Jeśli spodziewali się, że to Dolohov pierwszy dopuści się czynów cięższych, niż słowna prowokacja, musieli postarać się mocniej. Może i podziwiałby próby lady Crouch, która usiłowała z całych sił udowodnić swoje domniemane arystokratyczne pochodzenie, jednak obecnie najzwyczajniej go to obchodziło. Możliwym było, że dziewczyna przez przypadek znalazła się w nieodpowiednim towarzystwie, nie wykluczał tego. Nie zamierzał jednak się nad tym przesadnie pochylać, a raczej planował odpuścić jej, dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona. Nowe, coraz to wypływające z jej ust potoki słów traktował, jak brzęczenie natrętnego owada. Spojrzał na wyciągnięty w jego stronę, pusty kieliszek i to upomnienie, którym go zaszczyciła. Westchnął ciężko i sięgnął po alkohol, którym uraczył się wcześniej. Odkręcił butelkę i wlał część jej zawartości w naczynie trzymane przez damę. - Tvoyo zdorov'ye - i przymknij już tę jadaczkę, dodał w myślach. Rzucił jej ostatnie spojrzenie, bo w odróżnieniu od niej, jej rosyjska koleżanka nie miała ani odrobiny ogłady. Nie spodziewał się po niej niczego innego. Przecież już na pierwszy rzut oka wiedział, z kim będzie miał do czynienia. Pochodzenia nie dało się ukryć, szczególnie jeśli podkreślało się je ludowym strojem. Talbott swoimi słowami wzbudził w nim złość, nie miał wątpliwości i tego nie zamierzał mu ujmować. Za to stojąca przed nim Rosjanka... Cóż, wpisywała się w może nieprzyjemny, ale zupełnie niegroźny hałas. Nawet jeśli jej inwektywy i wysuwane przez nią groźby były o wiele bardziej dosadne od tych, które padły wcześniej z ust jej nokturńskiego towarzysza. - Zamilcz, ty prymitywna dziewucho. Uderz mnie, a mogę ci obiecać, że wrócisz tam, skąd przybyłaś - wycedził przez zęby, rzucając jej tylko krótkie, ostrzegawcze spojrzenie. Sam nie sięgał po różdżkę. Jego dłoń nawet nie zbliżyła się do kieszeni, w której spoczywała magiczna broń. Zaraz zmarszczył brwi, gdy wspomniała o czymś, o czym według niej powinien wiedzieć. I tu się myliła. Nie miała do czynienia z kimś, kto kultywował tradycje wyniesione z ojczyzny. Tym bardziej, jeśli miały związek z czymś, co zupełnie go nie dotyczyło, jak chociażby z życiem na wsi. - Nie mam pojęcia o czym mówisz. Nie wszyscy wychowali się w jakiejś brudnej wiosze. Dolohov nie zdawał sobie sprawy, że do ich towarzystwa dołączył ktoś jeszcze. W naturalnym odruchu zwrócił wzrok na pana tego domu, do którego informacje o nieporozumieniu musiały dotrzeć w trybie ekspresowym. Zaraz zlokalizował Bajdę, który wyglądał zza nóg czarodzieja, któremu służył. Oczywiście. - Cóż... Właśnie wygasła propozycja opuszczenia rezydencji po dobroci - skwitował. Zdawało się, że zwrócił się do nich po raz ostatni, zupełnie tracąc zainteresowanie przybłędami. Jakby ich problem został automatycznie rozwiązany. - Niektórzy z nich nie mają zaproszeń. Albo je ukradli - w znaczący sposób skoncentrował wzrok na Talbocie, gdy wypowiadał ostatnie, krótkie zdanie przepełnione pogardą. Spodziewał się, że zaproszenie z nazwiskiem Carrowa, które znalazło się w posiadaniu mężczyzny, trafiło do niego właśnie w ten sposób. Poprzez kradzież. W końcu o jedną już zdążył ich oskarżyć.
09-22-2020, 19:43
Westchnęła rozkosznie. Nie spodziewała się i nie śmiała oczekiwać takich wyznań z ust męża dzisiejszej nocy w miejscu, w którym zewsząd otaczały ich harpie. I choć oboje nie byli płotkami, stanowili łakomy kąsek jak każda para szczęśliwych arystokratów. Tym więcej, znaczyło dla niej to, co spontanicznie szepnął na jej uszko, na moment sprawiając, że Narcyze zmiękły kolana.
- Ja Ciebie też - odparła, wykorzystując najbardziej dogodny w tańcu moment do tego, aby czubkiem nosa, zahaczyć o jego nos. Wpatrywali się sobie w oczy, aż Lucjusz nie został zmuszony przez układ taneczny obrócić ją od siebie. Powróciła w objęcia męża wraz z miękkim w jej wykonaniu półobrotem. Dłoń, która dosłownie przed sekundą, kreśliła w powietrzu figurę, zatrzymała się na szyi mężczyzny. Obserwując jego reakcje, opuszkami palców dosięgnęła do spiętego karku, co w kontekście żywej rozmowy, którą dotąd prowadzili na dość sugestywny temat, zdecydowanie nabierało drugiego dna. Uśmiech rozjaśnił twarz czarownicy. Przytaknęła jego słowom, ostrożnie stawiając kolejne kroki, gdyż tempo zmieniało się bez ostrzeżenia. - Po oczepinach, nic nas nie będzie tu dłużej trzymać. Wytrzymasz jeszcze te dwie godziny uśmiechów i kurtuazji? - złożyła mężowi obietnicę, którą mógł i nawet powinien potraktować poważnie. Tym bardziej, że warta była ona swojej ceny. Tymczasem, myślami uciekała już do różanego ogrodu, gdzie zamierzała zgubić się w towarzystwie Lucjusza. Nie mógł mieć problemu w odgadnieciu, co zaprzątało myśli Narcyzy, gdyż w odpowiedzi na jego ... nawet teraz kąciki jej ust drgnęły. - Chodźmy więc... - rzuciła niespodziewanie, ignorując fakt, że melodia nie dobiegła końca. Gotowa była zrobić już pierwszy krok, gdy stanęła przed nimi Bellatrix w towarzystwie Antoniego. Skinęła czarodziejowi głową, swoją siostrę zaś obdarzyła szerokim uśmiechem. Bez względu na naturę czarownicy, kochała ją tak, jak kochać powinno się rodzoną siostrę nie tylko z racji więzów krwi. Gdyby Lucjusz nie trzymał dłoni na jej talii, bez zawahania, uścisnęłaby ją wylewnie. - Bello, moja droga, obiecałaś mi dzisiejszego dnia lampkę szampana i to jest jak mniemam najlepsza ku temu pora... Dołączysz do nas? - dla Narcyzy, odpowiedź była oczywista, a jednak wskazała jej zapraszającym gestem stoliki dla gości. Nie łudziła się nawet, że Lucjusz mógłby chcieć porwać jej siostrę do tańca, nie było więc sensu tkwić dłużej pośrodku wirujących w takt par.
09-23-2020, 00:35
To nie tak, że Zorana i Ingvar postanowili większość przyjęcia spędzać oddzielnie Kobieta miała potrzebę udać się na rozmowy to poszła. A on również skorzystał z możliwości chwilowego porozmawiania z kimś, kogo dawno nie widział i nie dane było zamienić kilka zdań. Praca pracą, samo widzenie się na korytarzach niewiele przecież daje. I tak zamierzał zaraz odnaleźć Zoranę, by oderwać ją od plotkowania i żeby udawać dalej jak bardzo się kochają i są szczęśliwi razem. Ale też podejrzewał, że jego "ukochana" nie odpuści rozmów o pracy. W końcu oboje tym żyli, że momentami trudno było gdziekolwiek nie podejmować takich tematów.
Można było spodziewać się po Narcyzie ciekawości, odnośnie zwyczajów od jego stron rodzinnych. O ile lud Celtycki był bardzo podobny do Wikingów, to jednak bywały między nimi różnice. - Oczywiście. Uroczystość przebiega trochę inaczej i jest bardziej hucznie niż obecnie. Jeśli chodzi o jeden z przesądów z moich stron... Być może bym opowiedział, ale przy innej okazji, gdyż widzę że Lucjusz bardzo pragnie teraz Twojego towarzystwa Narcyzo. Z drugiej strony, nie chciałbym swoimi przesądami naruszać obecnej atmosfery weselnej. Odpowiedział kulturalnie i chodziło mu przede wszystkim i to, aby czasem Narcyza nie zadręczała się przesądami innych rodzin, zastanawiając, czy ich czasem nie spotkał jakiś fatum. Co jednak mogło być też poniekąd prawdą, ale Ingvar Zorany nie chciał tym niepokoić, a przecież nie doczekali potomka. Jego żona nie doniosła ciąży do końca i mimo tego, że chciał przestać wierzyć w przesądy, te jednak mogły mieć prawdziwe znaczenie i wiarę. W kolejnej części rozmowy, Narcyza zaprosiła go z żoną do dołączenia na wspólny toast w obecności Dolohova i Black. - Oczywiście, dołączymy. Zgodził się i pozwolił państwu Malfoy się oddalić. Sam również udał się na poszukiwanie żony, odstawiając po drodze obsłudze pustą szklankę po swoim trunku. Zorana rozmawiała nadal z arystokratkami, więc Ingvar zaszedł ją do tyłu i objął w pasie przyciągając do siebie. - Tutaj jesteś. - A gdzie bym miała być? - odpowiedziała z lekkim uśmiechem, pozwalając się objąć mężowi. Ucałował ją w policzek i spojrzał w stronę jej towarzyszek. - Panie wybaczą ale porywam swoją żonę do tańca. Zorana nawet nie zdążyła odpowiedzieć, ale on uchwycił jej dłoń i zaprowadził w stronę przeznaczonego miejsca na taniec. Zła na niego nie była, ale też w pewnym stopniu uszczęśliwiona, że mimo układu, Ingvar wiedział jak dbać o swoją kobietę i ją uszczęśliwić. Podczas tańca kątem oka dostrzegł Malfoyów i inne pary. Gdzieś niedaleko dostrzegł Dolohova i chyba więcej osób wokół niego. Żeby tylko nie robili jakichś scen. Ale to już nie jego problem. Po tańcu, zgodnie z prośbą Narcyzy, Ingvar po odnalezieniu jej z Lucjuszem w obecności Bellatrix, nakłonił żonę aby do nich podeszli, skoro go o to proszono wcześniej. Tak więc zbliżyli się do Malfoyów ponownie, gdzie Zorana obejmowała teraz ramię swojego męża dotrzymując mu tuż obok towarzystwa. - Narcyzo. Zwrócił się do kobiety uprzejmie informując o ponownej swojej obecności. Tym razem z żoną, a nie samotnie.
09-23-2020, 20:14
Jeśli nawet zamierzał uniknąć awantury i ściągania na siebie uwagi innych gości, plany te natychmiast pokrzyżowała Nastia. Jej nieskomplikowana prostoduszność w innych okolicznościach byłaby może ujmująca, jednak w tych, w których się obecnie znajdowali, przysparzała im pewnych problemów. Spojrzał na Dolohova, rozpoznając po jego nagle odmienionej mimice, po silniejszym zaciśnięciu szczęk, że trafił w samo sedno, w jego czuły punkt. Nie mógł przy tym powiedzieć, że nie sprawiło mu to pewnej złośliwej satysfakcji. Wbrew jego oczekiwaniom Antonin nie dał się jednak sprowokować, nie sięgnął po różdżkę, nie odwołał się do pięści, mimo że w jego głosie wyraźnie zadźwięczał gniew.
– W twoim czarującym towarzystwie istotnie zaczynam tęsknić. Milszy mi pocałunek dementora od widoku twojej gęby – odparł, przeciwstawiając jego marsowe oblicze swojemu niewymuszonemu uśmiechowi. To nie tak, że zapomniał, jak to było. Azkaban wyrył w nim trwałe piętno, nawet jeśli zwykle nie dawał tego po sobie poznać. Wspomnienia z tamtych ponurych, owianych oparami beznadziei lat dalej wywoływały zimny uścisk w okolicach serca, dalej powracały w postaci snów. Zbyt często jednak próbowano go w ten sposób zdyskredytować, by nie nauczył się sobie z tym radzić. Nim zdążył odnieść się do bezpośredniej prowokacji do pojedynku, jaką wystosował wobec niego Dolohov, ich niewinna pogawędka została zakłócona przez pojawienie się kolejnej osoby, tym razem w postaci samego pana młodego. Wspaniale. O ile zatargi ze sprzedawcą Borgina i Burkesa mogły zakończyć się dwojako, tak dołączenie się do sporu gospodarza raczej nie zwiastowało nic dobrego, szczególnie że ten bez zająknięcia obrał stronę Antonina, co wyraźnie sugerowało jakiś rodzaj znajomości między ich dwójką. I nie zrozumcie mnie źle, Talbott nigdy nie gardził dobrą bitką, co to za zabawa bez odrobiny adrenaliny, co to za wesele, z którego nie wraca się w sztok pijanym i z obitą gębą, ale nie był też takim skończonym idiotą. Głupotą byłoby zakładać, że atak na Rosiera nie sprowokuje co najmniej kilku znajdujących się w okolicy gości, w większości pewnie jego dalszej lub bliższej rodziny, w końcu arystokraci od pokoleń gzili się przede wszystkim we własnym wąskim towarzystwie, nie dbając o takie nieistotne niuanse, jak defekty genetyczne. Dalej trzymając dłoń w kieszeni spodni, sprawnie wsunął sobie różdżkę do rękawa, za pasek zegarka. Gdy powoli wyjął ręce, w pokojowym geście unosząc je na wysokość klatki piersiowej, jego dłonie były już puste. – Nie jestem tu agresorem – wyjaśnił zupełnie spokojnie, prześlizgując się wzrokiem od Dolohova do Rosiera. – Jestem osobą towarzyszącą Rebecci Crouch. Nie mógł poświadczyć za Nastię, więc pominął ją, nie wspominając o niej słowem. Niedawną sceną zanadto wystawiła się na ostrzał, by dało się ją z tego jeszcze wybronić. A przecież nie chciał wyjść na jakiegoś niewychowanego awanturnika bez ogłady, bynajmniej nie dlatego, że tak dbał o swoją reputację w kręgach czarodziejskiej socjety, lecz dlatego, że zwyczajnie mu się to nie opłacało. Jeśli zaś chodziło o Beccę, jej rozpoznawalne nazwisko i niewątpliwe powiązania z arystokracją okazały się przydatne już drugi raz. Wątpliwym było, by znamienite osobistości pokroju Crouchów nie zostały zaproszone na tak głośne wydarzenie, a w doborze osoby towarzyszącej istniała przecież dowolność, na którą nie narzucono gościom żadnych ograniczeń. – Pan Dolohov zaczepił nas, gdy z partnerką zajęci byliśmy spokojną rozmową, od wejścia zarzucając nam kradzież – mruknął, cedząc słowa ze spokojem flegmatycznego, ospałego pana z wyższych sfer, który całe życie nie znał innych rozrywek ponad wieczorną lekturę Proroka Codziennego przy szklance whisky i większego ryzyka niż zjedzenie owsianki na kolację zamiast na śniadanie. – Chociaż uchybia to mojemu honorowi i powinienem był wyzwać go na pojedynek, nie chciałem doprowadzać do publicznej sceny i niewątpliwego skandalu. Gotów jestem jednak okazać zawartość moich kieszeni, gdyby dalej budziło to jakiekolwiek wątpliwości. – Westchnął teatralnie, ciężko i z rezygnacją, gdy Rosjanin wspomniał o zaproszeniu. – I znowu. Oskarżenia. Wspomniane zaproszenie znalazłem na alejce przed rezydencją i wniosłem, by oddać właścicielowi. Pan Dolohov nie przypuszcza chyba, że podszywałbym się pod kogoś, wiedząc, że się znamy? Żart, panie Dolohov. Polecam zapoznać się z definicją. ![]() O morze! pośród twoich wesołych żyjątek Jest polip, co śpi na dnie, gdy się niebo chmurzy, A na ciszę długimi wywija ramiony. O myśli! w twojej głębi jest hydra pamiątek, Co śpi wpośród złych losów i namiętnej burzy; A gdy serce spokojne, zatapia w nim szpony.
09-24-2020, 10:44
Impreza weselna trwała dalej w najlepsze. Wiele par tańczyło, kilkoro udało do ogrodu a dalej aż na labirynt. Obserwując, zaliczył sobie kolejny kieliszek szampana, a nawet i coś mocniejszego. Uważał jednak, by nie przesadzić. Pokusił się nawet na coś słodkiego, a także porządnego z serwowanych posiłków. Nie umknęły mu uwadze pary rozmawiające, zwracając też szczególną uwagę na członków rodziny Lestrange, Malfoy, Avery, Greybacków. W zależności kogo widział z bliska czy daleka. Niektórych rozpoznając, widząc ich po długich latach. Niektórych mógł nawet za bardzo nie kojarzyć. Cudem udawało mu się unikać kontaktu z pracownikami Ministerstwa. I szczerze wolał by tak pozostało. Znali go pod innym imieniem i nazwiskiem a on podał się dosłownie za byłego siebie, przekonując ochronę aby go wpuścili. Czasami dobrze jest mieć jakieś arystokratyczne więzi rodzinne i być czarną owcą wyrzuconą ze stada, by mieć z tego później inne korzyści. Lecz sporo ryzykował. To jak na razie jego obecność nikomu nie przeszkadzała. Ale też mimo sprawowania swojej roli na przyjęciu, nie omieszkał się na moment zaczepić piękne damy rozmawiające samotnie, być mogły kuzynkami jednego ze znanych mu rodów, a nie widział ich jeszcze. Dotrzymał im trochę towarzystwa, zauważając później pana młodego rozmawiającego z dwoma pozostałymi gośćmi. Aż go korciło wiedzieć, o czym rozmawiają. Długo nie spoglądał w ich stronę, nie chcąc na siebie zwracać uwagi. Wracając do rozmawiania z panienkami.
09-24-2020, 15:03
Reakcja Nastii była w równej mierze niespodziewana co imponująca. Przy okazji również niezbyt stosowna, ale Becce, uzbrojonej w wódkę w jednej oraz bimber w drugiej ręce, chyba powoli niewiele już przeszkadzało. Podczas kiedy dookoła leciały niewybredne inwektywy, a zebrani mężczyźni usiłowali udowodnić sobie nawzajem, kto tak naprawdę jest tam prawdziwym macho, Bec sączyła alkohol i przyglądała się rozwojowi sytuacji z umiarkowanym zainteresowaniem. Nie dlatego, że była tchórzem, raczej dlatego, że nie chciała zupełnie pogrzebać swoich szans na sensowne zamążpójście, a ponadto cała ta sytuacja była dla niej zwyczajnie idiotyczna. Nie wspominając o tym, że z zasady unikała uciekania się do przemocy (pomijając może przemoc słowną), jeśli nie było ku temu bardzo dobrych powodów. Fikcyjne oskarżenia względem jej osoby pochodzące od jakiegoś obcego mężczyzny o niepewnym pochodzeniu, najprawdopodobniej wyciągniętego spod kamienia przyjaciela rodziny, na pewno do nich nie należały. Co innego, gdyby Dolohov postanowił kogoś uderzyć albo użyć wobec niego zaklęcia, wtedy pewnie zmuszona byłaby zainterweniować, cokolwiek miałoby to oznaczać.
Przybycie Pana Młodego przywitała lekkim westchnieniem oraz wzruszeniem ramion. Przewidując, że niedługo zmuszeni będą opuścić ogrody rezydencji Rosierów, rozejrzała się dookoła, chcąc po raz ostatni pozachwycać się dekoracjami. Ale o ile sceneria była urokliwa, o tyle ozdoby pozostawiały już wiele do życzenia. Przede wszystkim, nadal doprowadzało ją do szału nieustępliwe dzwonienie, dochodzące z każdego krzaka, drzewa i każdej innej powierzchni, na której dało się coś zawiesić. Po drugie, pomijając elementy naturalnie występujące w tym kolorze, brakowało jej zieleni. Najwyraźniej jednak kolor nadziei nie pasował do tego beznadziejnie rokującego małżeństwa. Nie zamierzała się z tym spierać. Właściwie niewiele wiedziała o obecnych, bo choć obracała się w tym towarzystwie, to nie przykładała specjalnej wagi do informacji na ich temat. Ostatecznie więc, zamiast podziwiać wystrój, skoncentrowała się na podziwianiu alkoholu, ten bowiem zdecydowanie był najlepszej jakości. Mam na myśli wódkę, a nie bimber. Choć jeśli poprzez jakość rozumielibyśmy moc napitku, to ten przyniesiony przez Nastię wyeliminowałaby wszystkie inne w przedbiegach. I pewnie milczałaby tak dalej, zgodnie zresztą z niewypowiedzianym życzeniem Antosia, gdyby jej osoba nie została w końcu przywołana do tablicy. Podniosła wzrok niezadowolona, że psuje się jej perspektywy matrymonialne, było już jednak za późno, aby cokolwiek z tym zrobić. Jej skromnym zdaniem podobnie płonne były nadzieje na to, że uda się im wybrnąć z tej sytuacji. Ewidentnie Pan Młody miał jakiegoś rodzaju porozumienie z czepiającym się wszystkich agresorem, co wyjaśniałoby, dlaczegotamten w ogóle zdecydował się na rzucanie komuś w twarz bezpodstawnych oskarżeń. Zrobił to, bo mógł. I choć nie świadczyło to o nim najlepiej, nikt przecież nie powiedział, że na swojej drodze spotkamy wyłącznie przyzwoitych ludzi. Po tej mordzie zaś od razu było widać, że nie ma dobrych zamiarów. Odchrząknęła, skupiając na sobie uwagę mężczyzn, którzy prawdopodobnie niemalże o niej zapomnieli, odkąd umilkła. Zrobiła krok do przodu i stanęła obok Regisa, uśmiechając się kurtuazyjnie, jak nauczyła się z podręczników. - Wydaje się, że ta rozmowa nie ma sensu. Pan Rosier ewidentnie już rozsądził, kto ma rację, a kto nie. Pozostaje nam znaleźć jakieś przyjaźniejsze miejsce, w którym nie zaczną nas bezpodstawnie oskarżać o złe zamiary zaraz po przekroczeniu progu. - wszystko to powiedziane zostało spokojnym, wyważonym tonem, tak niepodobnym do żywego dyskursu, którym zwykła posługiwać się Becca. - Nie uważa Pan, że machanie nam przed nosami różdżką to lekka przesada? Niech się Pan nie martwi, już sobie idziemy. Chciałabym jednak zauważyć, że my też jesteśmy pańskimi gośćmi i to nas głównie obrażono. - nie próbowała się kłócić, powyższe stwierdzenie zostało wygłoszone tonem zmęczonej życiem staruszki. Zaraz potem obdarzyła z resztą wymownym spojrzeniem Nastię, za którą nie planowała co prawda brać odpowiedzialności, ale której usiłowała niewerbalnie przekazać, że najmądrzej będzie zawczasu się ewakuować i dokończyć jej cudowny trunek gdzie indziej. Nie znały się jednak na tyle, aby Bec mogła wbrew jej woli wyciągnąć ją z przyjęcia. To znaczy, pewnie mogłaby, ale po wcześniejszym wybuchu Rosjanki, Hale wolała z nią nie zadzierać. Nie wychodzę jeszcze postaciami na wypadek, gdyby coś dziwnego komuś przyszło do głowy i trzeba by było kontynuować. Ale jeśli nie, niech ktoś mnie i Regisowi da z/t, okej? Dzięki z góry. Uczeni wyliczyli, że jest tylko jedna szansa na bilion, by zaistniało coś tak całkowicie absurdalnego.
09-26-2020, 13:16
Nastia nie wiedziała do czego ta cała rozmowa miała prowadzić i nawet sama zaczynała się już powoli niecierpliwić. Czy nie mogą dać sobie po pysku kilka razy, a potem wrócić do zabawy jako już najlepsi przyjaciele. Emocje rosły z każdą kolejną chwilą, z każdym wypowiedzianym słowem, a dziewczyna mając w końcu dosyć tej rozmowy, oraz obelg, które zostały między nimi wymienione z kieszeni swojej kreacji wyciągnęła różdżkę, a pozłacane zdobienia na jej rączce przez chwilę błysnęły w świetle. Końcówka tego patyczka została wycelowana najpierw w Dolohova i nim ktoś zdążył ją powstrzymać, chwycić za nadgarstek i zmusić do opuszczenia różdżki zaczęła już wypowiadać inkantację zaklęcia.
-Levicorpus- Powiedziała, i zaklęcie pomknęło po czym świsnęło obok ucha postawnego mężczyzny i ugodziło w jakiegoś biednego jegomościa, który chciał najwyraźniej w spokoju się napić. Niewidzialna siła pociągnęła go za kostki do góry i zawisł tak głową w dół. Z kieliszka, który trzymał wino wylało się na ziemię. To zdecydowanie nie był zaplanowany efekt, ale na twarzy dziewczyny pojawił się nawet lekki uśmiech. Cała ta sytuacja wydawała się być cholernie abstrakcyjna. -Petrificus Totalus- Rzuciła szybko w stronę Evana który postanowił dołączyć się do tej całej zabawy. Biedna Nastia najwyraźniej nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że zaatakowała właśnie pana młodego. Chociaż powinna była to zarejestrować i zarejestrowała. Dopiero w momencie, kiedy zaklęcie już leciało w stronę mężczyzny zrozumiała, iż jego strój wcale nie miał na celu pokazania, kto ma więcej pieniędzy i kto jest lepszy. To on był głównym bohaterem tego przyjęcia. Dodatkowo wraz z pojedynczym krzykami, czy szmerami dotarł do niej jeszcze jeden niezwykle ważny fakt. Co będzie jeżeli o tej burdzie dowiedzą się jej przełożeni. Czy uda się jej ukończyć staż...może i gruby Mike się by za nią wstawił gdyby odrobinę podkolorowała rzeczywistość. Bo w sumie gdyby nad tym się poważniej zastanowić, to oni zostali najpierw zaatakowani. Może nie fizycznie, ale słownie i ich duma oraz godność została urażona. Mają prawo się bronić...zaiste pokrętne to myślenie, a prawda była tak naprawdę znacznie prostsza. Rudzielec nie należał wcale do osób, którym łatwo przychodziło trzymanie nerwów na wodzy. Wynik d100: 80 Wynik d100: 62
09-26-2020, 19:06
Po wysłuchaniu monologu złodzieja zaproszeń i Carrow, na jego ustach pojawił się zaledwie cień uśmiechu, ale nawet nie postarał się o żaden komentarz. Nie miał zamiaru tłumaczyć się ze swojej decyzji na terenie własnej posiadłości; to on tutaj ustał zasady, nie na odwrót. Dwa problemy z głowy.
- Pozwólcie, że Bajda odprowadzi was do drzwi - dodał w ramach pożegnania, i upewnij się, że opuście to przyjęcie, nie sprawiając dalszych problemów, dodał rzucając skrzatowi znaczące spojrzenie. Bajda bez słowa podreptał za dwójką intruzów. Potem cała uwaga Rosiera została skoncentrowała na sylwetce rudowłosej kobiecie, która z tego teamu szczekała w zasadzie najgłośniej. Nie zaatakował pierwszy. Cierpliwie czekał, jak ustosunkuje się do jego słów i czy w ogóle to zrobi. Słysząc wystosowane w swoim kierunku zaklęcie, zareagował instynktownie. - Protego - rzucił, mrużąc przy tym oczy. Na ustach pojawił się szerszy uśmiech - tym razem ironiczny. Miał jej powinszować odwagi czy skaranej głupoty? Zachowała się jak zwierzę zapędzone do klatki, a przecież mogła po prostu wziąć odpowiedzialność za swoje zachowanie i odejść, jak jej kompanii do kieliszka. Najwidoczniej proszenie się pospólstwa o trzeźwą ocenę sytuacji było wyrazem naiwności. - Nie broń się. Nie warto - rozkazał, korzystając z hipnozy i od razu przeszedł do ataku. - Somno - wypowiedział inkantacje, celując w nią różdżką. Wynik d100: 69 Wynik d100: 26 Wynik d6: 2 Dotykasz mnie
Już nic nie czuję Nie ma nic I pusty pokój Spokój Tak już zostanie Spokój
09-26-2020, 20:47
Spojrzenie Adory, które spotkało się z jej wzrokiem, tylko utwierdziło Rebbecę w przekonaniu, że wila również nie znała czarownicy, która pozostawiła po sobie... Osobliwy podarunek.
- Na pewno nie żadna z kuzynek Adory. Może to ta część rodziny, o której Rosierzy nie mówią głośno, bo z jakiegoś powodu, nie chcą być z nią kojarzeni? - zastanawiała się na głos, wiedząc, że w towarzystwie Lestrange, mogła pozwolić sobie na bardziej swobodny ton oraz sposób wyrażania myśli, które na co dzień, podlegały sztywnym konwenansom. W labiryncie, nie mogło zabraknąć szampana oraz wszechobecnych, cieszących oko róż. Tajemniczy zakątek, traktowała z przymrużeniem oka. Bardziej, jako pretekst, aby odetchnąć od zgiełku wesela oraz obowiązków panny młodej niż faktycznie cel w zdobyciu tajemniczej, wiecznej róży. Kłamałaby twierdząc, że nie była ciekawa, czy komuś udało się dotrzeć do serca tego miejsca i zerwać jeden z kwiatów, nie mniej, bardziej od nich, interesowało ją to, co Rebbeca miała do powiedzenia. - Uważasz, że ktoś mógłby ośmielić się sprawdzić prawdomówność tego zwyczaju na... mężatce? - ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu, który jednakże nie trwał długo, bowiem Adora roześmiała się perliście. Upiła łyk szampana, chochliki tańczyły w jej nienaturalnie jasnych oczętach. - Domyślam się, że dla co niektórych kawalerów możemy być prawdziwym trofeum wartym grzechu oraz zachodu, zdradź mi jednak. Spotkałaś się już kiedyś z tak bezpośrednią i bezpruderyjna propozycją? - Rebbeca, poślubiła jej kuzyna wiele lat temu. Mimo upływu lat, była kobietą urodziwą oraz elegancką. Na pewno musieli się za nią oglądać i tylko, i wyłącznie skromność mogła temu przeczyć. - A więc Roderick zwrócił uwagę na kolor? Jestem zaskoczona... - cmoknęła, pozwalając sobie na kolejny, niewielki łyk wina. Znała swojego kuzyna, nic więc dziwnego, że w jej oczach uchodził za czarodzieja, który rzadko kiedy dostrzegał coś więcej, niż czubek własne nosa. - Właściwie to wprowadzam się już dzisiejszej nocy... Evan zapewnił, że najważniejsze pomieszczenia są ukończone, a resztę mogę urządzić według swojego widzimisię, co nie ukrywam, że niezmiernie mnie cieszy, bo daje zajęcie na pierwsze dni w małżeństwie, które nie mam pojęcia jakie będą - chciała coś dodać, gdy do jej uszu dobiegł głos, jakiego nie mogłaby pomylić z żadnym innym. Adora zatrzymała się w połowie kroku. Mrużąc oczy, niepewne, obejrzała się przez ramię. Przez moment, sprawiała wrażenie kogoś, kto właśnie zobaczył zjawę z najczarniejszych koszmarów. Szybko jednak się opanowała i potrząsnąwszy głową, z jej ust padło krótkie, łamiące się: - Rennard? - to... niemożliwe. A jednak. Stał tu przed nią. Z krwi i kości. Cały i zdrowy. Niewiele z tego wszystkiego rozumiało. Jakby tego było mało, niespodziewanie na ich drodze stanął skrzat. Tłumaczył w pośpiechu o incydencie, jakim było wtargnięcie nieproszonych gości. Nie miał śmiałości czegokolwiek jej zasugerować, nie mniej Adora domyśliła się, iż powinna wracać. - Rebbeco? Kuzynie? - skinąwszy im głową, pospieszyła razem z nimi do wyjścia, które mając przewodnika, odnalazły niemalże od razu. Znalazła się obok męża w momencie, w którym z jego różdżki wystrzeliło zaklęcie wymierzone w... Nastię. Cofnęła się o krok, wodząc wzorkiem od sylwetki Rosiera, do dwóch Lestrange'ów i z powrotem. Wierząc, że Evan ma sytuację pod kontrola, nie zamierzała wchodzić mu w paradę, aczkolwiek ufała, że gdyby coś jednak poszło nie tak, Rennard nie zostawiłby tak tego. Wynik d100: 60 ![]() beauty is terror. whatever we call beautiful, we quiver before it.
09-26-2020, 21:07
Dalej nie rozumiała, po co dawać komuś na prezent ślubny jajko. Małe, delikatne, w zielone ciapki, o którym łatwo zapomnieć w szale ślubno-weselnym. A do tego pewnie długo by się je wykluwało... Najgorsze, że nie było nawet jakoś rozsądnie zapakowane. Ot, małe pudełeczko otoczone niebieskim futerkiem, z czerwoną kokardką przewiązaną wokół niego i jedną wokół jajka, jakby ktoś zamierzał zaryzykować, że za mocno je ściśnie. Jak koty można było przypadkiem poddusić taką wstążką tym bardziej można było zniszczyć jajko, nawet ona o tym wiedziała!
- Och, mój drogi, tacy... Ludzie są wszędzie. Mijam ich codziennie w Ministerstwie, choć fakt, że tu jest ich nadzwyczaj wielu. Najwyraźniej zaprosili wszystkich sobie podobnych i kilka lepszych osób dla niepoznaki - mówiąc to krzywiła się. Choć jej pewnie też można by trochę zarzucić, to jednak mając belkę w oku widziała u bliźniego drzazgę i wcale tego nie zauważała. We własnym mniemaniu starała się zachowywać pozory, a przecież to było najważniejsze. No i nie przynosiła w prezencie ślubnym chleba. Umbridge jednak nie zwróciła większej uwagi nie licząc prezentu, tak więc nie wiedziała, że jeszcze Rosjankę spotka. Patrząc jednak na towarzystwo... Cóż, niektórzy zawodzili. Ona pewnie też, ale nie zamierzała się przed sobą przyznawać. Tym bardziej, że tak czarujący człowiek jak Avery jednak uznał ją za odpowiednią osobę do towarzystwa, to chyba znaczyło, że przy swoim niskim wzroście mogła patrzeć na innych z góry, czyż nie? Przystanęła na kolejnym rozdrożu, a potem przez krótki moment przyjrzała się Thomasowi nie będąc pewną czy dobrze usłyszała propozycję. Miała nadzieję, że nie chodzi mu o jakiś ordynarny bar tylko dobry lokal. Byle nie za drogi, chyba, że to on by płacił. Wtedy byłaby inna rozmowa. - Niech tak będzie - zgodziła się z typowym dla niej, stosowanym nieraz w Ministerstwie uśmiechem, po czym zaproponowała paluszkiem dalszą trasę. - Muszę ci przyznać, że takie wydarzenia są męczące - napomknęła. Nogi od tego łażenia zaczynały ją boleć. - Ten labirynt jest za długi i za skomplikowany. Dobrze, że chociaż sztućce ułożyli w odpowiedniej kolejności. W ogóle jak oceniasz muzykę? Dla mnie jest za bardzo drażniąca uszy. Wynik d100: 71 z/t ![]() |
|