12-28-2021, 12:52
17 lutego 1976
Nic nie zapowiadało tego, co się stało. To miał być dzień jak każdy inny. Kolejny dzień, tym razem z pracą w terenie. Szkolenie miało odbyć się bez żadnych przeszkód – mieli ćwiczyć takie umiejętności jak refleks, szybkie, sprawne i logiczne myślenie w sytuacji zagrożenia. Mogli bronić siebie nawzajem, gdy ktoś nie dawał rady. Ale to było tylko cholerne szkolenie. Tylko cholerni adepci.
Nie przeszkodziło to im, by zaatakować.
Z początku wszyscy byli w szoku – i pomimo krzyku instruktorów, doświadczonych aurorów, nie wszystkich udało się doprowadzić do porządku. Nie wszyscy zrozumieli, że to nie są już szkolenia. Niektórzy padli niemalże natychmiast. Jej udało się odbić zaklęcie. Przywracając w sobie całą nienawiść ze szkoły, całe poczucie niesprawiedliwości i krzywdy, zawzięcie walczyła – a kiedy nareszcie udało jej się w pewnym stopniu oszołomić przeciwnika, odwróciła się, aby chronić najdroższą jej osobę wśród wszystkich walczących adeptów.
O ułamki sekund za późno.
Widziała błysk zielonego światła, który ugodził go prosto w pierś. Widziała, jak jego bezwładne ciało opada na ziemię, pomiędzy plątaninę nóg, wśród nerwowych krzyków, pisków i miotanych zaklęć. Być może z jej gardła też wyrwał się wrzask. Być może to on sprowadził na nią niepotrzebną uwagę. A być może to nawet ktoś z aurorów. Nie wiedziała. Wiedziała jedynie, że za moment zaklęcie ugodziło ją prosto w plecy, a ona pogrążyła się w ciemności. Ciemności, w której nic nie było. Tylko spokój.
A kiedy otworzyła oczy, ciemność ustąpiła miejsca przerażającej bieli. Było cicho. Gdzieś w oddali słychać było jedynie przyspieszone kroki. Nie wiedziała, gdzie jest i przez pewien czas nawet jej to nie obchodziło.
Powoli wracały do niej wspomnienia… z jak dawna? Czy minęło kilka godzin, a może już kilka dni? Tygodni? Gdyby to od niej zależało, przespałaby całe życie. To nie miało już żadnego sensu, kiedy ostatnim widokiem, nim zamknęła oczy, było jego padające bez życia ciało. Spełnienie najgorszych obaw, które kłębiły się w jej sercu.
Obróciła się powoli na bok, czując potworne łamanie w kościach – ale i to nie było wystarczająco wiele, aby zagłuszyć ból pulsujący w jej myślach. W całym jej ciele. I to drastyczne poczucie straty. Pustki. Myśli, że zaledwie chwilę wcześniej rozmawiali, śmiali się i planowali beztroski odpoczynek, a teraz… teraz go nie będzie. Wróci do pustego mieszkania, do pustego biura. Być może w każdej twarzy będzie szukała jego uśmiechu – ale nigdy go nie znajdzie. Bo nic nie mogło zastąpić jej jego.
Złapała poduszkę, zacisnęła na nich dłonie i skuliła się na szpitalnym łóżku, przyciskając do niego twarz. Była sama – i dobrze. Przygniatająca świadomość i postępujące za nią wyrzuty sumienia przynajmniej nie były widziane przez nikogo. Ten żal wobec wszystkich krzywd i niesnasek, jakie między nimi były. To poczucie niewykorzystanego czasu. To poczucie straty. I przede wszystkim… poczucie umierającej nadziei.
Bo już nigdy nie zdobędzie się na odwagę, aby powiedzieć mu, co do niego czuła.
Kiedy na poduszce pojawiły się plamy pierwszych łez, ktoś nagle pojawił się w drzwiach. Pociągnęła nosem i nerwowo przesunęła palcami po policzkach. Ktokolwiek to był, nie chciała, aby ją widział w takim stanie.
— Nic mi nie jest – powiedziała, zastanawiając się przy tym, czy przekonuje tą osobę, czy samą siebie. – Chcę iść do domu.
Świadomość, że sama została ugodzona zaklęciem, była mniejsza niż przytłaczające poczucie straty. Nawet gdyby była w stanie opłakanym – jakie miało to w tym momencie znaczenie? Czuła się tak, jakby coś w niej bezpowrotnie umarło. Wraz z nim.
@Emmelina Vance
Join us or die? Well, guess what?
That's a third choice.
And that's FUCK YOU!
That's a third choice.
And that's FUCK YOU!