01-13-2022, 23:17
4 lipca 1980
Miał urlop. Nie znosił tego okresu w roku, gdy żona po raz kolejny przypominała mu, że jeśli nie wykorzysta w lecie tych dwóch tygodni, to każą mu wziąć cały miesiąc przed końcem kwietnia. Wpisywał się więc wtedy, gdy we dwoje mieli w zwyczaju losować jedno miasto na terenie Wielkiej Brytanii i zatrzymywali się tam na cały tydzień, by żyć życiem mugolów i zwiedzać ich zabytki. Po całym tygodniu pozostawania w niemal nienaruszonej trzeźwości, eksploatowany codziennie do granic możliwości, z odciskami na piętach i grubymi worami pod oczami, podkreślonymi przez koszmary, których nie mógł uciszyć ostrym smakiem alkoholu, zawsze odchorowywał. Ostatni tydzień urlopu przesiadywał w Wywernie właściwie od rana do nocy, lecząc umysł z tego corocznego szoku, kiedy przez czas dłuższy niż dwa dni utrzymywał pozory przyzwoitości.
Drugiego tygodnia zawsze tracił rachubę czasu. Teraz też tak było. Obudził się z ramionami pod głową i bólem, który wywoływał kant stołu wbijający się w żebra. Zmrużył z niezadowoleniem dopiero co otwarte oczy i niemrawo unosząc głowę, rozejrzał się tylko po to, by dojść do wniosku, że na zewnątrz Nokturn cieszy się popołudniowym relatywnym spokojem, a on wciąż tu jest, choć przysiągłby, że kiedy odpływał, nadal była noc. Być może Regis pomylił go z elementem wystroju i postanowił zamknąć lokal z nim w środku. Może dziś zamknięcie nie nastąpiło w ogóle. Henry’ego nie zdziwiłaby żadna opcja. W ciągu ostatnich lat spędził tu tyle wieczorów swojego życia, że z pewnością zdążył pokazać, jak bardzo nie interesowało go nic innego, niż napicie się w spokoju i kontemplowanie zawartości szklanki przez większość czasu. Regis również z całą pewnością dostrzegł już, że jego stały, cichy bywalec jest zupełnie nieszkodliwy i nie obrabowałby go nawet, gdyby zaoferowano mu za to nagrodę.
Henry niemal nigdy z nikim tu nie rozmawiał. Ubrany w czarną szatę, milczący, wiecznie z butelką whisky na stole, naprawdę mógłby robić za wątpliwy element dekoracji. Kiedy pierwszy raz przyszedł do Wywerny, był w takim stanie, że nie interesowało go, jak to się skończy. Przez pierwsze dni, nawet tygodnie, miał cichą nadzieję, że ktoś zakończy jego cierpienia. Jednocześnie nie miał ambicji nikogo do tego zachęcać. Nieznośnym zrządzeniem losu, nikt nie powziął sobie za cel pozbycie się tego zapijaczonego milczka. Choć „zapijaczony” to duże słowo w przypadku Henry’ego. Nawet, gdy był zupełnie spity, ciężko było to zauważyć na pierwszy rzut oka. Nigdy się nie awanturował, nie stawał się nader bardziej gadatliwy, a kiedy całkiem przeginał z alkoholem, po prostu zasypiał jak grzeczne dziecko.
Okazało się, że obudziło go lekkie zamieszanie przy barze. Wyprostował się z dyskretnym jękiem na ustach, ponieważ kości solidnym zgrzytem wyraziły swoje niezadowolenie z tytułu spędzenia całej nocy w tak niedogodnej pozycji. Zajęło mu chwilę, by odnaleźć się w głośnej rozmowie Regisa z wyraźnie niepasującą do tego miejsca, młodą dziewczyną, której twarz, być może permanentnie, dostosowywała się pod kolor oczu. Poza wyrzutami, których znaczenia nie mógł znać, zorientował się, że rudowłosa najwidoczniej szukała bezpiecznego kąta i z jakiegoś pokręconego powodu wybrała na swojego wybawiciela człowieka, który nie szczycił się najlepszą sławą. Henry spędził tu trochę czasu i dużo obserwował, bo taki już miał nawyk. Wiedział, że Regis nie jest zepsutą do cna szumowiną, pomyślał więc, że jedynym rozsądnym uzasadnieniem jest to, iż dziewczyna także ma tego świadomość. Jak wiadomo jednak, właściciel Wywerny nie był także dobrym samarytaninem, Henry’ego nie zaskoczyło więc, że panna nic nie osiągnęła. Życzył jej inaczej i zrobiło mu się szczerze szkoda tej nieznajomej istoty. Po tym, w jakich była emocjach i jak kurczowo ściskała to, co mogło być jej jedynym dobytkiem, domyślał się, że musiała wiele przejść. Nikt o jej wyglądzie, w ciuchach tej jakości, eleganckim zegarkiem na ręku i w tak młodym wieku, nie znajdował się w takich miejscach jak Wywerna bez powodu. Zwykle smutnego i jednocześnie takiego, którego nikt nie chce znać. Wzruszające pobudki generują współczucie, a to nie cieszyło się popularnością na Nokturnie.
Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak one – upomniał się w myślach, kiedy dziewczę z miną zbitego psa przepraszało Regisa, wołając swoją pełną zrezygnowania postawą o trochę ciepła i pomocną rękę. Ona się już poddała, najwyraźniej praca w Wywernie była jej ostatnią deską ratunku i właśnie wypuściła ją z dłoni. Henry był prostym człowiekiem, gdy chodziło o istoty, które potrzebowały pomocy. Odruchowo chciał im jej udzielić. Martwił się podskórnie, gdy dziewczyna wychodziła na ulicę, choć tam zaczynało powoli zmierzchać, a te okolice nie były bezpieczne dla nieobytych z miejscem osób nawet za dnia. Nie ruszył się jednak z miejsca i z lekkim skrzywieniem zanurzył usta w szklance, gdzie wciąż była resztka złotego napoju. W tym miejscu miał tylko jedno zadanie – pić i zapomnieć, a już z pewnością nie wybawiać kogokolwiek z opresji. Próbował powtarzać to sobie również wtedy, gdy za murami baru usłyszał odgłosy szamotaniny. Ale jak mógł to zignorować? Kim by był, wiedząc, że to ta biedna dziewczyna, którą przed chwilą widział i która prawdopodobnie nie zasłużyła na to, co miało jej się stać? Przeklął w myślach i już jego mięśnie zadrgały, by podnieść rozluźnione ciało na nogi, kiedy Regis z podobną miną do tej Henry’ego, wyszedł zza baru, a potem z lokalu.
Będzie bezpieczna. Williamsowi ulżyło. Naprawdę nie chciał jakkolwiek mieszać się w życie Nokturnu. Nie chciał i nie mógł, bo tylko stosunkowa anonimowość pozwalała mu tutaj w spokoju pić, nie zwracając niczyjej uwagi. Nie miał przywileju odgrywania rycerza, choć myśl, że mógłby zginąć w ten sposób, była nawet kojąca.
Westchnął ze zmęczeniem, podniósł się z miejsca i wrócił do domu, tylko po to, by się odświeżyć. Godzinę później znów wisiał nad szklanką złotego płynu, z dwoma butelkami pod ramieniem, z ciekawością i niejakim zaskoczeniem obserwując pracującą w pocie czoła pszczółkę, która wniosła całkiem przyjemny powiew świeżości do pogrążonej w półmroku Wywerny. Nie potrafił nie uśmiechnąć się na myśl, że dopięła swojego i zyskała bezpieczny kąt. Wiedział, jak to działa. Weź przybłędę na chwilę, żeby nakarmić i oddać, a nim się obejrzysz dasz jej imię i mija kolejne kilka lat. Becca z pewnością nowego imienia nie potrzebowała, ale miał nadzieję, że ta zasada podziała także w jej sytuacji.
Wieczór spędził jak zawsze – wyciszał myśli, czasem z braku laku wodził spojrzeniem za czarującą Charlie, wypalał gardło oszczędnymi łykami. Zwykle nie upijał się do nieprzytomności. Dbał o to, by wejść w stan, który nie pozwalał mu zebrać złożonych myśli, a jednocześnie wciąż orientować się w otoczeniu i być w stanie wrócić do domu. Wczoraj… Wczoraj to był wyjątek.
Myślał już o zakończeniu swojej zwyczajowej randki z Ognistą, kiedy na krzesło naprzeciwko opadło wymęczone, zasapane dziewczę o włosach w kolorze marchewki. Najwidoczniej nie zauważyła, że skąpany w cieniu stolik jest okupowany przez ponurą postać, która równie dobrze mogłaby uchodzić za ducha. Przynajmniej do chwili, w której się nie uśmiechnęła, przykuwając uwagę do swojego delikatnego, ciepłego (i może trochę mętnego) spojrzenia, które pokazywało, że jednak jest człowiekiem.
– Jestem pewny, że Wywerna nigdy nie była tak czysta – skomentował lekko, uśmiechając się do roztrzepanych, pokrytych kurzem i niezgrabnie przyciętych włosów dziewczyny. – Jak się trzymasz? Regis, jak widzę, nie daje ci odsapnąć. – Henry tak rzadko cokolwiek mówił w tym miejscu, że zapewne osoby, które go stąd kojarzyły, mogły podejrzewać ciążącą na nim klątwę uniemożliwiającą komunikację werbalną. Wolał nie roztrząsać w myślach, czemu akurat dziś postanowił wypowiedzieć więcej słów niż przez ostatni rok przebywania tu niemal codziennie. Nie był może bohaterem na białym rumaku, ale pomyślał, że tej biednej dziewczynie po całym ciężkim wieczorze i okropnej nocy przydałby się choć jeden przyjazny uśmiech, skoro już przypadkiem postanowiła tu usiąść.
Miał urlop. Nie znosił tego okresu w roku, gdy żona po raz kolejny przypominała mu, że jeśli nie wykorzysta w lecie tych dwóch tygodni, to każą mu wziąć cały miesiąc przed końcem kwietnia. Wpisywał się więc wtedy, gdy we dwoje mieli w zwyczaju losować jedno miasto na terenie Wielkiej Brytanii i zatrzymywali się tam na cały tydzień, by żyć życiem mugolów i zwiedzać ich zabytki. Po całym tygodniu pozostawania w niemal nienaruszonej trzeźwości, eksploatowany codziennie do granic możliwości, z odciskami na piętach i grubymi worami pod oczami, podkreślonymi przez koszmary, których nie mógł uciszyć ostrym smakiem alkoholu, zawsze odchorowywał. Ostatni tydzień urlopu przesiadywał w Wywernie właściwie od rana do nocy, lecząc umysł z tego corocznego szoku, kiedy przez czas dłuższy niż dwa dni utrzymywał pozory przyzwoitości.
Drugiego tygodnia zawsze tracił rachubę czasu. Teraz też tak było. Obudził się z ramionami pod głową i bólem, który wywoływał kant stołu wbijający się w żebra. Zmrużył z niezadowoleniem dopiero co otwarte oczy i niemrawo unosząc głowę, rozejrzał się tylko po to, by dojść do wniosku, że na zewnątrz Nokturn cieszy się popołudniowym relatywnym spokojem, a on wciąż tu jest, choć przysiągłby, że kiedy odpływał, nadal była noc. Być może Regis pomylił go z elementem wystroju i postanowił zamknąć lokal z nim w środku. Może dziś zamknięcie nie nastąpiło w ogóle. Henry’ego nie zdziwiłaby żadna opcja. W ciągu ostatnich lat spędził tu tyle wieczorów swojego życia, że z pewnością zdążył pokazać, jak bardzo nie interesowało go nic innego, niż napicie się w spokoju i kontemplowanie zawartości szklanki przez większość czasu. Regis również z całą pewnością dostrzegł już, że jego stały, cichy bywalec jest zupełnie nieszkodliwy i nie obrabowałby go nawet, gdyby zaoferowano mu za to nagrodę.
Henry niemal nigdy z nikim tu nie rozmawiał. Ubrany w czarną szatę, milczący, wiecznie z butelką whisky na stole, naprawdę mógłby robić za wątpliwy element dekoracji. Kiedy pierwszy raz przyszedł do Wywerny, był w takim stanie, że nie interesowało go, jak to się skończy. Przez pierwsze dni, nawet tygodnie, miał cichą nadzieję, że ktoś zakończy jego cierpienia. Jednocześnie nie miał ambicji nikogo do tego zachęcać. Nieznośnym zrządzeniem losu, nikt nie powziął sobie za cel pozbycie się tego zapijaczonego milczka. Choć „zapijaczony” to duże słowo w przypadku Henry’ego. Nawet, gdy był zupełnie spity, ciężko było to zauważyć na pierwszy rzut oka. Nigdy się nie awanturował, nie stawał się nader bardziej gadatliwy, a kiedy całkiem przeginał z alkoholem, po prostu zasypiał jak grzeczne dziecko.
Okazało się, że obudziło go lekkie zamieszanie przy barze. Wyprostował się z dyskretnym jękiem na ustach, ponieważ kości solidnym zgrzytem wyraziły swoje niezadowolenie z tytułu spędzenia całej nocy w tak niedogodnej pozycji. Zajęło mu chwilę, by odnaleźć się w głośnej rozmowie Regisa z wyraźnie niepasującą do tego miejsca, młodą dziewczyną, której twarz, być może permanentnie, dostosowywała się pod kolor oczu. Poza wyrzutami, których znaczenia nie mógł znać, zorientował się, że rudowłosa najwidoczniej szukała bezpiecznego kąta i z jakiegoś pokręconego powodu wybrała na swojego wybawiciela człowieka, który nie szczycił się najlepszą sławą. Henry spędził tu trochę czasu i dużo obserwował, bo taki już miał nawyk. Wiedział, że Regis nie jest zepsutą do cna szumowiną, pomyślał więc, że jedynym rozsądnym uzasadnieniem jest to, iż dziewczyna także ma tego świadomość. Jak wiadomo jednak, właściciel Wywerny nie był także dobrym samarytaninem, Henry’ego nie zaskoczyło więc, że panna nic nie osiągnęła. Życzył jej inaczej i zrobiło mu się szczerze szkoda tej nieznajomej istoty. Po tym, w jakich była emocjach i jak kurczowo ściskała to, co mogło być jej jedynym dobytkiem, domyślał się, że musiała wiele przejść. Nikt o jej wyglądzie, w ciuchach tej jakości, eleganckim zegarkiem na ręku i w tak młodym wieku, nie znajdował się w takich miejscach jak Wywerna bez powodu. Zwykle smutnego i jednocześnie takiego, którego nikt nie chce znać. Wzruszające pobudki generują współczucie, a to nie cieszyło się popularnością na Nokturnie.
Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak one – upomniał się w myślach, kiedy dziewczę z miną zbitego psa przepraszało Regisa, wołając swoją pełną zrezygnowania postawą o trochę ciepła i pomocną rękę. Ona się już poddała, najwyraźniej praca w Wywernie była jej ostatnią deską ratunku i właśnie wypuściła ją z dłoni. Henry był prostym człowiekiem, gdy chodziło o istoty, które potrzebowały pomocy. Odruchowo chciał im jej udzielić. Martwił się podskórnie, gdy dziewczyna wychodziła na ulicę, choć tam zaczynało powoli zmierzchać, a te okolice nie były bezpieczne dla nieobytych z miejscem osób nawet za dnia. Nie ruszył się jednak z miejsca i z lekkim skrzywieniem zanurzył usta w szklance, gdzie wciąż była resztka złotego napoju. W tym miejscu miał tylko jedno zadanie – pić i zapomnieć, a już z pewnością nie wybawiać kogokolwiek z opresji. Próbował powtarzać to sobie również wtedy, gdy za murami baru usłyszał odgłosy szamotaniny. Ale jak mógł to zignorować? Kim by był, wiedząc, że to ta biedna dziewczyna, którą przed chwilą widział i która prawdopodobnie nie zasłużyła na to, co miało jej się stać? Przeklął w myślach i już jego mięśnie zadrgały, by podnieść rozluźnione ciało na nogi, kiedy Regis z podobną miną do tej Henry’ego, wyszedł zza baru, a potem z lokalu.
Będzie bezpieczna. Williamsowi ulżyło. Naprawdę nie chciał jakkolwiek mieszać się w życie Nokturnu. Nie chciał i nie mógł, bo tylko stosunkowa anonimowość pozwalała mu tutaj w spokoju pić, nie zwracając niczyjej uwagi. Nie miał przywileju odgrywania rycerza, choć myśl, że mógłby zginąć w ten sposób, była nawet kojąca.
Westchnął ze zmęczeniem, podniósł się z miejsca i wrócił do domu, tylko po to, by się odświeżyć. Godzinę później znów wisiał nad szklanką złotego płynu, z dwoma butelkami pod ramieniem, z ciekawością i niejakim zaskoczeniem obserwując pracującą w pocie czoła pszczółkę, która wniosła całkiem przyjemny powiew świeżości do pogrążonej w półmroku Wywerny. Nie potrafił nie uśmiechnąć się na myśl, że dopięła swojego i zyskała bezpieczny kąt. Wiedział, jak to działa. Weź przybłędę na chwilę, żeby nakarmić i oddać, a nim się obejrzysz dasz jej imię i mija kolejne kilka lat. Becca z pewnością nowego imienia nie potrzebowała, ale miał nadzieję, że ta zasada podziała także w jej sytuacji.
Wieczór spędził jak zawsze – wyciszał myśli, czasem z braku laku wodził spojrzeniem za czarującą Charlie, wypalał gardło oszczędnymi łykami. Zwykle nie upijał się do nieprzytomności. Dbał o to, by wejść w stan, który nie pozwalał mu zebrać złożonych myśli, a jednocześnie wciąż orientować się w otoczeniu i być w stanie wrócić do domu. Wczoraj… Wczoraj to był wyjątek.
Myślał już o zakończeniu swojej zwyczajowej randki z Ognistą, kiedy na krzesło naprzeciwko opadło wymęczone, zasapane dziewczę o włosach w kolorze marchewki. Najwidoczniej nie zauważyła, że skąpany w cieniu stolik jest okupowany przez ponurą postać, która równie dobrze mogłaby uchodzić za ducha. Przynajmniej do chwili, w której się nie uśmiechnęła, przykuwając uwagę do swojego delikatnego, ciepłego (i może trochę mętnego) spojrzenia, które pokazywało, że jednak jest człowiekiem.
– Jestem pewny, że Wywerna nigdy nie była tak czysta – skomentował lekko, uśmiechając się do roztrzepanych, pokrytych kurzem i niezgrabnie przyciętych włosów dziewczyny. – Jak się trzymasz? Regis, jak widzę, nie daje ci odsapnąć. – Henry tak rzadko cokolwiek mówił w tym miejscu, że zapewne osoby, które go stąd kojarzyły, mogły podejrzewać ciążącą na nim klątwę uniemożliwiającą komunikację werbalną. Wolał nie roztrząsać w myślach, czemu akurat dziś postanowił wypowiedzieć więcej słów niż przez ostatni rok przebywania tu niemal codziennie. Nie był może bohaterem na białym rumaku, ale pomyślał, że tej biednej dziewczynie po całym ciężkim wieczorze i okropnej nocy przydałby się choć jeden przyjazny uśmiech, skoro już przypadkiem postanowiła tu usiąść.