02-07-2022, 12:45
Wigilia Nowego Roku, 1980
W Wywernie czuję się tak, jakbym był nikim. To okrutne, że przyszło mi tu spędzić Nowy Rok.
Maluferru kazał mi wybrać neutralne miejsce na spotkanie z Calvo na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. 1001 Nights ma pozostać bez skazy, jak zawsze — klub, żeby czyścić wszystkie te pieniądze z kła, musi przede wszystkim sam być najczystszym, co magipolicja potrafi zobaczyć. Wybieram więc Wywernę, nawet jeśli nie przepadam za przychodzeniem tam.
Gdy wchodzę do środka, ogarnia mnie zaraz ta charakterystyczna, brudna duszność, w której wszystko się miesza i nawet zmysły gubią swoje miejsca. Czuję muzykę, zanim w ogóle ją słyszę — jakby wspinała się po moich dłoniach i wślizgiwała pod rękaw białej koszuli, zostawiając gęsią skórkę wszędzie tam, gdzie dotknie ciała. Jest coś hipnotyzującego w tym, jak dźwięki ze sceny zdają się przebijać przez gwar zmieszanych ze sobą rozmów, jakby miała pokonać cały ten kakofoniczny tor przeszkód specjalnie po to, by dotrzeć do mnie. I to uczucie jest właściwie przyjemne, tak jak początkowa potęga, jaka wiąże się zawsze z anonimowością miejsc tak wielkich jak to; ludzie przewijają się wokół mnie, wiją się w rytm muzyki, piją, śmieją się głośno i wydają się bawić tak, jakby piekła nie było.
Przeciskam się przez tłum i trafiam w końcu do stolika, przy którym czeka na mnie mężczyzna. Nie widzi mnie na początku, wodząc wzrokiem za jakąś kobietą, wyjątkowo młodą i nieco rozebraną. Na stole leży jego kaszkiet. Zirytowany i znudzony tym, że w ogóle musiałem tu przyjść, siadam
— Ilario. Pijesz? — pyta, gdy już w końcu mnie zauważa.
Nie, nie piję. Alkohol bywa zbyt zdradliwy, a ja nie zamierzam uzależniać mojego ciała od czegoś, co potrafi odebrać mi nad nim kontrolę.
— Przejdźmy do rzeczy — odpowiadam. — Nie piję z ludźmi, którzy są winni mojej rodzinie pieniądze.
Jestem właściwie gotowy na wszystko, gdy krzyżujemy wzrok, a ja w uszach nie mam nic innego, jedynie muzykę. To jedno spojrzenie powinno powiedzieć mi wszystko — że Calvo czuje się urażony tym, jak lekko wspominam o długu, który zaciągnął u Maluferru; że ten wyższy ode mnie, starszy mężczyzna ma mnie jedynie za szczeniaka, który zbyt głośno szczeka; że ma nadzieję, że mógłby mnie zastraszyć. A ja odwzajemniam to wszystko, marząc nagle o tym, że przykładam mu różdżkę do skroni, że wysyłam go na kolana i każę prosić Boga o łaskę z moich rąk. Że pokazuję mu, jak wiek, siła i honor nie mają żadnej wartości w moim świecie, świecie, którym rządzi pieniądz. Jak szepczę Curabitur Exprime i patrzę, jak skurwiel zaciska zęby, jak oczy wychodzą mu z orbit, twarz nabiega krwią i robi się coraz bardziej czerwona, a on może nawet na początku walczy, może nie chce ulec temu cierpieniu, które na niego zesłałem, ale nawet on w końcu się poddaje.
Wiem, że byłbym do tego zdolny. Ale na szczęście — i on o tym wie, bo sekundę później w moją stronę przesuwa kaszkiet. Gdy unoszę go delikatnie, pod spodem znajduję kopertę, którą biorę i chowam do wewnętrznej kieszeni marynarki. Nie będę tego liczył; jeśli zechciał nas oszukać, czeka go śmierć. Myślę, że o tym wie.
— Będę już szedł — mówi mężczyzna i zaczyna się podnosić. W milczeniu obserwuję, jak zbiera swoje rzeczy. Żegnam go ruchem głowy. — Szczęśliwego Nowego Roku, chłopcze.
I nagle zostaję sam. Siedzę przy stole i wpatruję się w pustą szklankę z whisky, którą zostawił po sobie Calvo. Nie wiem dlaczego, ale przejmuje mnie obrzydzenie, które każe mi natychmiast odwrócić wzrok.
A przecież Boże, tak naprawdę przecież już znalazłem swoją truciznę, prawda? Kate wróciła do Wielkiej Brytanii. Kate jest kilka, może kilometrów ode mnie w tym momencie, a ja siedzę tutaj, w Białej Wywernie, w wigilię Nowego Roku i oceniam tych, którzy pozwolili, by ich ciała opanował alkohol. Jestem głupi, naprawdę bardzo, bardzo głupi, bo przecież i ja muszę teraz walczyć ze sobą, by nie zerwać się na nogi i nie rzucić w jej stronę, by nie odebrać tego, co należy do mnie.
Ale nawet jeśli bym po to sięgnął, to jest już zepsute. Dlatego wbijam wzrok w scenę i wzdycham głęboko. Co innego mi pozostało? Co innego mógłbym zrobić teraz, dzisiaj, gdy jutro zaczyna się 1981? Nic. Dlatego zostaję w Wywernie.
Moją trucizną są kobiety.
Życie to stek bzdur, z tym że ja poproszę krwisty
Nie odbierasz telefonu, więc wysyłam listy
Już przestało padać i na miasto pełzną glizdy
Pewnie wszystkie też na randkę z Tobą, co za pizdy
Moje kiedyś zdrowe płuca produkują gwizdy
Klekotanie, szumy, świsty, piłem gin przed wizytą internisty
Ciągle mówię mu o płucach, ale on mnie nie chce słuchać
Mówi: „sukinsynu, idź z tym”
Zdrowy mózg stale produkuje złe sny
Nie odbierasz telefonu, więc wysyłam listy
Już przestało padać i na miasto pełzną glizdy
Pewnie wszystkie też na randkę z Tobą, co za pizdy
Moje kiedyś zdrowe płuca produkują gwizdy
Klekotanie, szumy, świsty, piłem gin przed wizytą internisty
Ciągle mówię mu o płucach, ale on mnie nie chce słuchać
Mówi: „sukinsynu, idź z tym”
Zdrowy mózg stale produkuje złe sny