Jest to niewielka sala, która służy do wykonywania niewielkich zabiegów, które przeważnie nie zagrażają życiu pacjenta, oraz nie wymagają w głęboką ingerencję w jego ciało.
Oczekujący
czarodziej
Fasolki: 2
Wiek: 29
Reputacja: -II
Krew: mieszana
Spaczenie: IV
Zawód: sprzedawca u Borgina i Burkesa.
Różdżka: cis, krew bruxy, 12,5 cala, sztywna.
Ekwipunek: różdżka, sakiewka z monetami, zegarek kieszonkowy
Stan zdrowia: zabliźniające się zranienie na wierzchu prawego przedramienia, obtłuczenia, siniaki, ogólne zmęczenie.
Kolor oczu: niebieskie
Kolor włosów: brązowe
Wzrost: 183 cm
Waga: 82 kg
Postura i budowa: tęgi i wysportowany, chociaż po ukończeniu Durmstrangu zdążył się opuścić. Chodzi wyprostowany, przez co wydaje się wyższy. Gdy używa różdżki, jego ruchy przypominają bardziej cięcie powietrza, niż faktyczne rzucanie zaklęć.
Znaki szczególne: twardy, rosyjski akcent.
Preferowany strój: prosty, niedrogi, wysłużony, utrzymany w ciemnych barwach.
Zazwyczaj stawiał na pomoc nokturńskich uzdrowicieli, którzy chociaż kazali sobie słono płacić, to nie zadawali zbędnych, dociekliwych i niewygodnych pytań, a to cenił najbardziej... zaraz po skuteczności, oczywiście. Tym razem nie mógł stwierdzić z pewnością, że na Nokturnie znajduje się ktokolwiek, kto mógłby pomóc mu z postępującymi skutkami tak zaawansowanej klątwy. Szukanie kogoś, kto zna się na rzeczy i nie kłamie co do swoich umiejętności, by naciągnąć na pieniądze, zjadłoby zbyt wiele cennego czasu. Antonin nie chciał przeciągać struny, by nie okazało się przypadkiem, że przekroczył ten magiczny moment, w którym zrobiło się za późno, by odratować tak potrzebną mu do funkcjonowania rękę. Odrętwienie zaczynało odbierać czucie już niemal w całej prawej dłoni, a czarny jak smoła osad zachodził na drżące knykcie.
Nie bywał w Mungu często i to bynajmniej nie dlatego, że należał do czarodziejów, którym nigdy nie zdarzały się żadne wypadki owocujące w przeróżnych obrażeniach. Dobrą chwilę zajęło mu znalezienie właściwego wejścia do szpitala. Całe szczęście zmartwiony stanem jego ręki personel szybko przydzielił mu niski numerek, by zaraz skierować go na Oddział Urazów Pozaklęciowych. Tam też polecono umieszczono go w gabinecie zabiegowym, w którym czekać miał na uzdrowiciela gotowego zająć się ręką. Wszystko poszło znacznie sprawniej, niż mógłby się tego spodziewać, chociaż w szpitalu można było doświadczyć tłumy potrzebujących pomocy. Widocznie sprawne oko fachowców potrafiło ocenić, że w przypadku Dolohova dużą rolę odgrywa czas.
Чёрный ворон, что ты вьёшься
Над моею головой?
Ты добычи не добьёшься,
Чёрный ворон, я не твой
Stan zdrowia: Opustoszały dom: ślady po ukąszeniach na twarzy oraz kolce wbite w nogę.
Kolor oczu: szare
Kolor włosów: czarne
Wzrost: 179 cm
Waga: 71 kg
Postura i budowa: szczupła z zarysowanymi mięśniami.
Znaki szczególne: Brak trzech palców w lewej dłoni, stąd też zwykle skrywa rekę pod materiałem rękawiczki niezależnie od pory roku. Ręce, ramiona i kark obsypane wczesnymi, bladymi plamami pigmentacyjnymi nabytymi w Egipcie wskutek częstej konfrontacji skóry ze słońcem. Blizny na plecach; swoim kształtem przypominają odrobinę pajęczą sieć. Widoczne żyły pod skórą, głównie na grzbiecie obu dłoni. Zachrypnięty głos od niegdysiejszego nadużywania Ognistej. Pożółkłe i twarde opuszki palców, powstał poprzez nałóg papierosowy. W pakiecie sporadyczne napady kaszlu wywołane tą wątpliwą przyjemnością. Dość niska temperatura ciała wywołana przez chorobę rodową.
Preferowany strój: schludny, elegancki, acz prosty; zwykle są to szaty czarodziejów utrzymane w odcieniach szarości i czerni, aczkolwiek ostatnio dostrzega coraz więcej plusów w mugolskiej modzie.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio przebywał w zatłoczonej izbie przyjęć. Duchota unosząca się w powietrzu sprawiła, że kaszel znowu się nasilił. Z trudem przecisnął się przez tłum, by jak najszybciej znaleźć się w zasięgu któregoś z rozmawiających z pacjentami uzdrowicieli. Najwyraźniej kobieta, dotychczas pogrążona w rozmowie z czarownicą w podeszłym wieku, zwróciła uwagę na niezdrowy odcień skóry Altaira, bo od razu, po krótkiej wymianie zdań, przydzieliła mu numerek i skierowała na odpowiednie piętro, zapewniając, że tam najszybciej udzielą mu pomocy. Burke podziękował i skorzystał z windy. Wolał nawet nie próbować wspinać się po czteropiętrowej kondygnacji, w obawie, że nadszarpnięta kondycja pogłębi objawy powracającego bezdechu.
Przemierzając korytarze szpitala, czuł się nieswojo. Sterylne pomieszczenia kojarzyły mu się głównie z tamtym felernym dniem – wstrząsem, utratą trzech palców i potwornym bólem paraliżującym mięśnie, gdzie – jak mu się wówczas wydawało – jednym wybawieniem z tego stanu była śmierć. Poza tym brakowało mu nałogu. Miał ochotę zapalić, ale nie miał jak. Nawet sięgnął dłonią do kieszeni i zacisnął mrowiejące palce na paczce, z trudem powstrzymując się przed wsunięciem jednego papierosa do ust. Zanim zdecydował się na ten ryzykowny krok, znalazł się przy właściwych drzwiach. Zapukał, ale nie czekał aż ktoś, znajdujący się po drugiej stronie wyda mu zezwolenie na wejście do środka. Nacisnął na klamkę i wszedł, z krótkim dzień dobry, a jego wzrok zatrzymał się na jedynej przebywającej tam personie w osobie pana Dolohova. Jego sylwetka wyraźnie kontrastowała z wystrojem wnętrza utrzymanego w jasnych barwach.
- Panie Dolohov, chyba jest pan skazany na moje towarzystwo - odezwał się, wbijając spojrzenie w twarz Rosjanina. Wszakże nie zdążył przeprosić mężczyzny za brak kompetencji, a zdecydowanie takowe mu się należały. – Przykro mi, że sprawy tak się potoczyły - wykrztusił niewątpliwie szczerze, ale zaraz znowu zaczęły się jego kłopoty z oddychaniem, więc na tym musiał zakończyć swoją krótką wypowiedź.
come on, put yourself back together;
pick up some pieces of the hearts you've shattered.
Drzwi gwałtownie otworzyły się, a do środka gabinetu zabiegowego weszła smukła postać. Kobieta zrobiła kilka kroków w głąb pomieszczenia, puszczone luzem drzwi same się zamknęły. Kiedy się zatrzymała - a stukot jej obcasów, który tak gwałtownie przerwał prowadzącą przez obu mężczyzn rozmowę, w końcu ustał - przebywający obecnie w sali pacjenci mogli się jej uważniej przyjrzeć. Wyższa niż przeciętna mieszkanka Wysp Brytyjskich kobieta - chociaż prawdopodobnie obcasy dodawały jej kilka centymetrów - ubrana była w schludnie wyprasowany, nieskazitelnie biały uniform uzdrowicielki. Ciemnoblond włosy miała starannie upięte na karku, z koka nie wymykały się żadne luźne kosmyki. Poza wąską obrączką na palcu i dyskretnymi kolczykami nie nosiła żadnych ozdób. W ręku trzymała tekturową podkładkę z przyczepionymi do niej kilkoma kartkami papieru, w drugiej dłoni niosła czarne pióro.
Kiedy przestępowała próg pomieszczenia, nie patrzyła przed siebie, ani tym bardziej na pacjentów. Skupiona była na przyczepionej do podkładki notatce. Dopiero kiedy drzwi z cichym trzaśnięciem się za nią zamknęły, kobieta uniosła głowę znad kartki papieru i powiodła uważnym spojrzeniem po twarzach obu mężczyzn. Wątpliwości dwójki porażonych nietypową klątwą panów, o ile jakiekolwiek mieli, rozwiały się właśnie w tym momencie. Już wiedzieli z kim mają do czynienia. Fedora Rosier
Spojrzenie kobiety na początek natrafiło na postać Altaira. Fedora, chociaż musiała przecież znać mężczyznę, nie dała tego po sobie poznać. Wyraz jej twarzy nie zmienił się ani na sekundę - był wciąż poważny, zdystansowany, wyrażający co najwyżej chłodne zainteresowanie. Dopiero kiedy kobieta zwróciła wzrok w kierunku drugiego z mężczyzn, na jej twarzy można było dostrzec jakiekolwiek emocje. Zdawać by się mogło, że na sekundę pobladła. Zacisnęła mocniej wargi, wciągnęła powietrze nosem może trochę zbyt gwałtownie, zmrużyła oczy.
- Pan... Dolohov. Jak widzę, zaczął się pan w końcu obracać w towarzystwie adekwatnym do pańskiego statusu społecznego - mówiła spokojnym, wypranym z emocji głosem. Słowa były wypowiedziane na tyle niejednoznacznie, że ciężko było stwierdzić czy miały być one komplementem, czy obelgą. Przelotnie zerknęła na Altaira, w kącikach jej ust pojawił się ledwie zauważalny uśmiech.
Chwyciła pióro w taki sposób, jakby zaraz zamierzała zacząć nim pisać. Jednak zamiast tego stuknęła stalówką dwa razy w tekturową podkładkę. Pióro, niewątpliwe jedno z tych samopiszących, ustawiło się pionowo na kartce papieru, gotowe do rozpoczęcia notowania.
- Słucham - powiedziała tylko, patrząc na Altaira. Wyglądało to tak, jakby zamierzała rozmawiać tylko z nim. Jakby tylko pan Burke był godzien odezwania się do niej.
Oczekujący
czarodziej
Fasolki: 2
Wiek: 29
Reputacja: -II
Krew: mieszana
Spaczenie: IV
Zawód: sprzedawca u Borgina i Burkesa.
Różdżka: cis, krew bruxy, 12,5 cala, sztywna.
Ekwipunek: różdżka, sakiewka z monetami, zegarek kieszonkowy
Stan zdrowia: zabliźniające się zranienie na wierzchu prawego przedramienia, obtłuczenia, siniaki, ogólne zmęczenie.
Kolor oczu: niebieskie
Kolor włosów: brązowe
Wzrost: 183 cm
Waga: 82 kg
Postura i budowa: tęgi i wysportowany, chociaż po ukończeniu Durmstrangu zdążył się opuścić. Chodzi wyprostowany, przez co wydaje się wyższy. Gdy używa różdżki, jego ruchy przypominają bardziej cięcie powietrza, niż faktyczne rzucanie zaklęć.
Znaki szczególne: twardy, rosyjski akcent.
Preferowany strój: prosty, niedrogi, wysłużony, utrzymany w ciemnych barwach.
Zajął jedno z miejsc siedzących pod białą ścianą, nerwowo pocierając zdrętwiałymi palcami, jakby miał nadzieję, że to przywróci w nich czucie, albo chociaż zetrze ciemną barwę. Zagłębiony w przeróżnych ewentualnościach drgnął, gdy do gabinetu wszedł mężczyzna, którego zostawił jeszcze pod sklepem na Nokturnie. Dolohov przyjrzał mu się dokładnie, zanim cokolwiek odpowiedział. Nie miał pewności, czy Rowle zazwyczaj wyglądał tak marnie, czy może niecodzienny kolor skóry wynikał z toksycznych inhalacji jeszcze u Borgina i Burkesa. A może wszyscy Brytyjczycy tracili stopniowo kolory przez ten wieczny brak słońca? Kto wie.
Machnął zdrową ręką pobłażliwie, gdy dzielący z nim niedolę mężczyzna wydusił z siebie coś na kształt przeprosin. Tak, „wydusił” było odpowiednim określeniem, bo Rowle zaniósł się zaraz kaszlem. Jego płuca i gardło najwyraźniej wciąż się starały, żeby wydalić z organizmu wszelkie zanieczyszczenia, które niestety były tymi magicznymi i bardziej upartymi, niż zwykły nikotynowy dym.
- Nie robi mi to żadnej różnicy. Nie ja panu płacę, a pudełko nie jest moje - wytłumaczył spokojnym, ale wyraźnie zmęczonym tonem, w którym nie krył się żaden żal. Chciał dać mu znać, że w żadnym wypadku nie traktuje tego osobiście. Może powinien wygłosić coś na kształt słów wypowiedzianych przez Rowle’a, by poczuli się nieco lepiej na duchu, ale nie uważał tego za konieczne. Obaj stali się ofiarami wypadku przy pracy, a to, że efekty były bardziej dotkliwe, niż zacięcie się pergaminem, to już zupełnie inna historia. Nie zamierzał robić scen i wyzywać Rowle'a od miernot, co zapewne uczyniłby jego kuzyn. Czemu? Uważał to za coś zupełnie niepotrzebnego, co i tak nie zmieni w żaden sposób ich obecnego stanu zdrowia.
Pocierał zdrowymi palcami zmęczone powieki. Dosłyszał stukot obcasów jeszcze zza zamkniętych drzwi. Właścicielką hałasujących butów okazała się uzdrowicielka, która miała dzisiaj za zadanie zająć się właśnie nimi. Dolohov powiódł wzrokiem od czubków obuwia, przez wyprasowaną, nieskazitelnie białą odzież ochronną, zatrzymując się aż na lodowatym spojrzeniu, które tak dobrze znał.
- Też dobrze panią widzieć, madame Rosier – odparł ciszej, głosem wypranym z emocji, przez co nawet jeśli jego słowa były w zamyśle szczere, to niekoniecznie musiały tak zabrzmieć. Zapewne podobnie przedstawiała się sytuacja od strony Fedory – wypowiedziane przez nią zdanie, które można było odebrać dwojako, dla Dolohova nie stanowiło żadnej zagadki. Szybko połączył ze sobą kropki, takie jak chociażby wydziedziczenie Rowle’a, który zaczął przedstawiać się innym nazwiskiem, a także nieukrywana niechęć kobiety, którą doświadczał już od tak wielu lat.
Rzucił krótkie spojrzenie Rowle’owi by sprawdzić, jak się trzyma w obecności harpii, która najwyraźniej upatrzyła sobie właśnie jego na swoją pierwszą ofiarę. Miał tylko nadzieję, że oględziny sinego łamacza klątw nie zajmą na tyle długo, by czarne ślady pochłonęły całe palce, niczym głębokie odmrożenia.
Чёрный ворон, что ты вьёшься
Над моею головой?
Ты добычи не добьёшься,
Чёрный ворон, я не твой
Stan zdrowia: Opustoszały dom: ślady po ukąszeniach na twarzy oraz kolce wbite w nogę.
Kolor oczu: szare
Kolor włosów: czarne
Wzrost: 179 cm
Waga: 71 kg
Postura i budowa: szczupła z zarysowanymi mięśniami.
Znaki szczególne: Brak trzech palców w lewej dłoni, stąd też zwykle skrywa rekę pod materiałem rękawiczki niezależnie od pory roku. Ręce, ramiona i kark obsypane wczesnymi, bladymi plamami pigmentacyjnymi nabytymi w Egipcie wskutek częstej konfrontacji skóry ze słońcem. Blizny na plecach; swoim kształtem przypominają odrobinę pajęczą sieć. Widoczne żyły pod skórą, głównie na grzbiecie obu dłoni. Zachrypnięty głos od niegdysiejszego nadużywania Ognistej. Pożółkłe i twarde opuszki palców, powstał poprzez nałóg papierosowy. W pakiecie sporadyczne napady kaszlu wywołane tą wątpliwą przyjemnością. Dość niska temperatura ciała wywołana przez chorobę rodową.
Preferowany strój: schludny, elegancki, acz prosty; zwykle są to szaty czarodziejów utrzymane w odcieniach szarości i czerni, aczkolwiek ostatnio dostrzega coraz więcej plusów w mugolskiej modzie.
Przysunął sobie jedno z plastikowych krzeseł pod okno i usiadł na nim, wpierw uchylając jedną z kwater, zakładając optymistycznie, że odrobinę świeżego powietrza im nie zaszkodzi. W powietrzu unosił się drażniący zapach środków do dezynfekcji, który podrażniał nie tylko kubki smakowe, ale także miał negatywy wpływ na zalegające w płucach opary klątwy. Z trudem zapanował nad kolejnym napadem kaszlu, tłumiąc chęć wyrzucenia z siebie kolejnej wiązanki przekleństw. Lekko zgarbiony, skinął w kierunku rozmówcy głową, na znak, że przyjął jego słowa do wiadomości.
Nie miał zamiaru nadal drążyć tego tematu, czy przepraszać go w nieskończoność. Co się stało, to się nie odstanie, ponadto nie odpowiadał z obecny stan Dolohova. Mężczyzna skontaktował się z nim dopiero po dotknięciu szkatułki. Gdy się zjawił, klątwa trawiła już jego dłoń, ale Altair nie dysponował wiedzą pomocną w jej unieszkodliwieniu, a więc wizyta Antonina w tej placówce była nieunikniona.
Kiedy zarejestrował narządem słuchu stukot obcasów na korytarzu, mimowolnie skierował wzrok ku drzwiom i nie zetknął się z rozczarowaniem. Otworzyły się, a do środka weszła zadbana czarownica może lekko po czterdziestce (wiekowe kalkulacje nigdy nie były jego mocną stroną). Burke rozpoznał ją dopiero wówczas, gdy oderwała wzrok od kartek.
Fedora Rosier. Kobieta, która wyprosiła go z bankietu po wylaniu na jej dywan z Peru (czy innego egzotycznego kraju) zawartości karafki. Niby niefortunny wypadek, a mimowolnie zadrżał, przypominając sobie jej chłodne spojrzenie, które nie różniło się aż tak bardzo od obecnego; te było chyba jeszcze bardziej wyrafinowane, surowe, jednak nie odwrócił wzroku. Przyglądał się z jej jak interesującemu eksponatowi w muzeum. Nieliczne zmarszczki nie urągały jej twarz, wbrew przeciwnie – nadawały jej szlachetności. Trzymała się świetnie, jak na swoje lata. Zanim zdążył otworzyć usta, by się przywitać, ona zwróciła się do Rosjanina, więc trwał w kulturalnym milczeniu, nie przerywając wymiany zdań między nimi. Raczej lawirował spojrzeniem między jedną a drugą twarzą, doszukując się na nich jakikolwiek zalążków emocji. Rosjanin perfekcyjnie panował na mimiką, natomiast pani Rosier lekko odstawała od tego kunsztu.
- Pani Rosier – odezwał się chrapliwie, ale nie odwzajemnił lekkiego uśmiechu, który wykrzywił usta kobiety. Jego oblicze nadal było takie - sine, ponure, pozbawione oznak radości, jakby ulotniło się z niego całe szczęście. Szare oczy skupił na uzdrowicielce, kiedy padło krótkie i rzeczowe - słucham. – Z przedmiotu, z którego zdejmowałem klątwę ulotnił się dym – wyjaśnił pokrótce, co wydarzyło się w sklepie Borgina i Burkesa, nie wspominając swojej porażki. – Spowodował napady kaszlu, trudności z oddychaniem, siną skórę, dreszcze. I to - niechętnie zdjął rękawiczkę z dłoni, demonstrując obecnym w pomieszczeniu czarodziejom kikuty trzech palców; pozostała dwa drżały, jakby nękane drgawkami. – Czernienie skóry, stopniowe mrowienie palców i wzmocniony ból fantomowy. - W przeciwieństwie do Dolohova miał jednie lekko zaczernione opuszki, chociaż nie dotykał szkatułki gołymi rękoma.
come on, put yourself back together;
pick up some pieces of the hearts you've shattered.
Madame Rosier nawet nie spojrzała na Rosjanina, kiedy ten przywitał ją w ten oszczędny, choć jednocześnie osobliwie uprzejmy sposób. Chociaż w jej przypadku takie zachowanie mogło też stanowić swoistą aprobatę. Kobieta potrafiła przecież wyrazić niechęć do rozmówcy na wiele zmyślnych sposobów - niekoniecznie słowami - i zazwyczaj nie wahała się z nich korzystać.
W pewnym momencie lekko wypuściła podkładkę do pisania z rąk. Ta jednak nie spadła na jasną, wyszorowaną do czysta podłogę gabinetu. Zawisła dokładnie w tym samym miejscu, w którym trzymała ją jeszcze przed sekundą kobieta, jedynie lekko wyrównując swój kąt nachylenia do podłogi.
Fedora, wciąż ignorując Dolohova, sprężystym krokiem podeszła do Altaira. Kiedy mężczyzna mówił, pióro rozpoczęło notowanie. W ruchach przedmiotu było coś ze sposobu w jaki poruszała się jego właścicielka i było to na tyle zauważalne, że aż dziwnym wydawało się, że stalówka pióra nie wydaje dokładnie takich samych odgłosów jak obcasy uzdrowicielki.
Kobieta wyjęła z kieszeni szaty rękawiczki i wsunęła je na ręce. Wyciągnęła jedną z dłoni w kierunku siedzącego na krześle mężczyzny, skinęła lekko palcami. Ten gest, a także jej wyczekujące spojrzenie, wręcz zdawały się zachęcać Altaira do podania jej ręki.
Kiedy już to zrobił, kobieta zdecydowanym ruchem ujęła dłoń mężczyzny. Nie przejęła się kikutami, zajęła się raczej porażonymi klątwą, wciąż całymi palcami Altaira. Oglądała je pod różnym kątem, dotykała, naciskała na lekko zaczernione opuszki. Jednocześnie co chwilę zerkała na twarz pacjenta, jakby chcąc zarejestrować każdą zmianę jego wyrazu twarzy, każdy objaw ewentualnego bólu czy dyskomfortu. Podczas tych oględzin Altair mógł dostrzec, że rękawiczki które kobieta chwilę wcześnie wsunęła na swoje dłonie były, podobnie jak jego własne, wykonane ze smoczej skóry. Tej faktury nie dało się pomylić z żadną inną, nawet jeśli rękawiczki należące do kobiety były w niespotykanym, perłowo białym, lekko opalizującym kolorze.
- Postępująca martwica tkanek w połączeniu z parestezją. Prawdopodobnie uszkodzenie zakończeń nerwów obwodowych - głos miała spokojny, rzeczowy. Pióro skrzętnie zapisywało każde jej słowo. Puściła rękę mężczyzny, ujęła lekko jego brodę. Odchyliła głowę Altaira do tyłu, wolną ręką wyjęła z kieszeni szaty różdżkę. Chociaż nie wypowiedziała ani słowa, jej koniec zajaśniał bladym światłem. Kobieta dosłownie na sekundę zbliżyła rozjaśnioną różdżkę do oczu Altaira, następnie lekko strzepnęła. Światło zgasło. Fedora rozchyliła palcami powieki mężczyzny, najpierw jedno oko, potem drugie. - Odruch źreniczny prawidłowy - kobieta wsunęła różdżkę do kieszeni, podczas gdy pióro notowało jej komentarze. Znowu złapała mężczyznę za głowę, przekręciła ją lekko na bok. - Sinica - palcami jednej z dłoni chwyciła go za płatek ucha, potarła. Albo nie siliła się na delikatność, albo badanie wymagało takiego, a nie innego postępowania z chorym. - Objaw Lewisa dodatni. Sinica obwodowa - w końcu puściła Altaira, odsunęła się na krok. Przyjrzała się mężczyźnie, który wciąż co jakiś czas zanosił się kaszlem. - Wzmożony wysiłek oddechowy w spoczynku. Hiperwentylacja. Płytki oddech.
Pióro przestało notować, zatrzymało się w miejscu. Fedora w końcu spojrzała na Dolohova. Ciężko było stwierdzić co wyrażało jej spojrzenie, ale przecież ciemnowłosy mężczyzna znał je aż nazbyt dobrze. Przez chwilę milczała, wpatrując się w niego tymi zimnymi, spokojnymi oczami.
- Czeka pan na specjalne zaproszenie, panie Dolohov? - spytała w końcu, odzianą w skórzaną rękawiczkę dłonią wskazując miejsce tuż obok Altaira. Głos kobiety nie wyrażał wiele więcej niż jej spojrzenie. Ani na sekundę nie podniosła głosu, wciąż mówiła spokojnie, starając się zachować pełen profesjonalizm, nawet jeśli obecność tej dwójki wyraźnie podnosiła jej ciśnienie.
Wyglądało na to, że nie zamierzała kontynuować badania zanim Antonin nie usiądzie obok drugiego z pacjentów.
Oczekujący
czarodziej
Fasolki: 2
Wiek: 29
Reputacja: -II
Krew: mieszana
Spaczenie: IV
Zawód: sprzedawca u Borgina i Burkesa.
Różdżka: cis, krew bruxy, 12,5 cala, sztywna.
Ekwipunek: różdżka, sakiewka z monetami, zegarek kieszonkowy
Stan zdrowia: zabliźniające się zranienie na wierzchu prawego przedramienia, obtłuczenia, siniaki, ogólne zmęczenie.
Kolor oczu: niebieskie
Kolor włosów: brązowe
Wzrost: 183 cm
Waga: 82 kg
Postura i budowa: tęgi i wysportowany, chociaż po ukończeniu Durmstrangu zdążył się opuścić. Chodzi wyprostowany, przez co wydaje się wyższy. Gdy używa różdżki, jego ruchy przypominają bardziej cięcie powietrza, niż faktyczne rzucanie zaklęć.
Znaki szczególne: twardy, rosyjski akcent.
Preferowany strój: prosty, niedrogi, wysłużony, utrzymany w ciemnych barwach.
W oczekiwaniu na swoją kolej, Antonin obserwował dwójkę zajętą badaniami. Wyłanianie diagnozy przy obrażeniach odniesionych w skutek zaklętych przedmiotów zapewne było bardzo ciężką sztuką, przy której wiele żyć wisiało na pojedynczym, cienkim włosku. Ich dalsze istnienie - lub nieistnienie - zależało od wiedzy i umiejętności pracowników Munga, a także szybkiego oraz sprawnego zidentyfikowania problemu. Uzdrowicielka mogła czerpać informacje wyłącznie od siedzącego na przeciwko niej pacjenta, ale czy zewnętrzne oględziny, a także krótkie, aczkolwiek konkretne zeznania czyniły całość z układanki potrzebnej do udzielenia im pomocy? Cóż, nie miał pojęcia i nie zamierzał zadawać żadnych pytań. Może gdyby był kimkolwiek innym, rozmowa z madame Rosier należałaby do przyjemniejszych, lecz w świetle tego, co tkwiło między nimi od lat, ciężko było nazwać ich relację pozytywną. Chociaż Dolohov liczył już o wiele więcej lat, niż wtedy, gdy pierwszy raz znalazł się w Wielkiej Brytanii i został przygarnięty pod dach Vincenta i jego żony, jego relacje z nią nie uległy poprawie, nawet po wyprowadzce na „swoje”. Spokojnie mógłby uznać, że w tej materii było tylko gorzej i gorzej. Fedora zdawała się obarczać Dolohova winą o wiele decyzji podejmowanych przez jej syna najprawdopodobniej łudząc się, że Evan znajduje się pod jego złym wpływem. Tymczasem sprawa nie była aż tak skomplikowana – wystarczyło wziąć pod uwagę dorastanie i chęć usamodzielnienia się, którą odczuwał każdy młody człowiek, nie tylko młody Rosier. Ale najwyraźniej matce łatwiej było wierzyć w to, że winnym zachowania jej syna jest ktoś inny, prawda? Do tej wybuchowej niczym Bombarda mieszanki dochodziło jeszcze nic nieznaczące nazwisko Rosjanina i jego niewiadome pochodzenie, dlatego zachowanie kobiety nie stanowiło dla niego żadnego zaskoczenia. Przynajmniej wiedział na co powinien być gotowym, bo nie spodziewał się żadnej taryfy ulgowej, a wręcz przeciwnie.
Z tych wszystkich zajmujących przemyśleń wywołanych widokiem Fedory, wybudził go jej lodowaty głos. Mężczyzna westchnął ciężko i zmienił miejsce na to wskazane przez uzdrowicielkę. Dwa plastikowe, ustawione obok siebie krzesełka nie stanowiły wygodnego siedziska dla dwóch dużych chłopów, którzy praktycznie stykali się teraz kolanami, a już na pewno barkami.
- Dotknąłem zaklętego przedmiotu – zaczął tak obojętnym, że aż niemal grobowym tonem. Wiedział, że jego zachowanie, chociaż spowodowane silniejszą od jego umysłu klątwą, wciąż pozostawało głupie i nierozsądne. Teraz musiał się jeszcze do niego przyznać przed kimś, kto nie będzie szczędził złośliwych komentarzy. – A raczej tego, co było wewnątrz i wyglądało, jak kwiaty czarnego bzu – dodał, wpatrując się w oblicze Fedory, jakby chciał jej pokazać, że nie ma już dwudziestu lat i wcale się jej nie boi. Podwinął przy tym rękaw swetra i uniósł prawą dłoń. Musiał objąć palcami drugiej ręki nadgarstek, bo nie mógł powstrzymać drżenia palców wprawiających w ruch całe przedramię. Zaczernienie pokryło już knykcie, a sieć nabrzmiałych żył zdawała się pulsować, chociaż mogło być to jedynie złudzeniem spowodowanym drżeniem całej ręki. Przeniósł na nią wzrok, bo chciał się upewnić, że... wygląda na żywą. Palce nie zdawały się usychać, wciąż pozostając w tym samym kształcie, jedynie jakby umoczył je w smole. Nie miał w nich czucia, ale był w stanie nimi poruszać, gdy odpowiednio się skupił, co również uznawał za dobry znak.
Чёрный ворон, что ты вьёшься
Над моею головой?
Ты добычи не добьёшься,
Чёрный ворон, я не твой
Stan zdrowia: Opustoszały dom: ślady po ukąszeniach na twarzy oraz kolce wbite w nogę.
Kolor oczu: szare
Kolor włosów: czarne
Wzrost: 179 cm
Waga: 71 kg
Postura i budowa: szczupła z zarysowanymi mięśniami.
Znaki szczególne: Brak trzech palców w lewej dłoni, stąd też zwykle skrywa rekę pod materiałem rękawiczki niezależnie od pory roku. Ręce, ramiona i kark obsypane wczesnymi, bladymi plamami pigmentacyjnymi nabytymi w Egipcie wskutek częstej konfrontacji skóry ze słońcem. Blizny na plecach; swoim kształtem przypominają odrobinę pajęczą sieć. Widoczne żyły pod skórą, głównie na grzbiecie obu dłoni. Zachrypnięty głos od niegdysiejszego nadużywania Ognistej. Pożółkłe i twarde opuszki palców, powstał poprzez nałóg papierosowy. W pakiecie sporadyczne napady kaszlu wywołane tą wątpliwą przyjemnością. Dość niska temperatura ciała wywołana przez chorobę rodową.
Preferowany strój: schludny, elegancki, acz prosty; zwykle są to szaty czarodziejów utrzymane w odcieniach szarości i czerni, aczkolwiek ostatnio dostrzega coraz więcej plusów w mugolskiej modzie.
Nad Fedorą Rosier roztaczała się nieprzenikniona aura, która wywoływała u Altaira niepokój. Porównywalna z tymi, którymi stykał się na co dzień w Egpicie, pochylając się nad zmumifikowanymi ciałami egipskich władców w ich bogato zdobionych sarkofagach. Nie wiedział, co kryło się w tym zimnym, pozbawionym skrupułów i współczucia spojrzeniu, ale świadomość, że uzdrowicielka była w istocie osobą pamiętliwą, wżynała się w jego umysł jak wyjątkowa zatruwająca umysł myśl. Mógł jedynie liczyć na to, że nie uniesie się dumom czy jakimikolwiek odczuwalnymi w stosunku do nich antypatiami, a jedynie tylko chłodnym profesjonalizmie, tak pożądanym w jej zawodzie.
Kiedy pojawiła się tuż przed nim, poczuł, jak po linii kręgosłupa przebiegł nieprzyjemny dreszcz, ale jego twarz nadal taka sama - pozbawiona emocja, jakby wyciosana z drewna bądź innego materiału - trwała w wyuczonym na bodźce z zewnątrz niewzruszeniu. Zgodnie z wolą uzdrowicielki, podał jej pozbawioną palców dłoń. Gdy nie odnalazł na jej twarz żadnej oznaki odrazy, wbił spojrzenie w przestrzeń nad jej ramieniem. Żadna oznaka bólu nie wstrząsnęła jego obliczem, gdy pastwiła się nad kciukiem i palcem wskazującym. Nie odczuwał go w ogóle, a gdyby nawet - przywykł do takowego podczas tych wielu bezsennych nocy, w których zaciskał mocno zęby, by nie wyć z agonii, zaraz po oberwaniu klątwą. Wówczas tylko alkohol uśmierzał odczuwalny przezeń i ból, i gorzki posmak porażki.
- Nie czuję bólu, a odrętwienie. Jakbym powoli tracił w nich czucie, ale to równie dobrze może być skutek glaciusowej powłoki. Potrafi być uciążliwa jak mało która choroba - wyjaśnił, wysyłając ku niej ukradkowe spojrzenie. Nie wiedział, czy kiedykolwiek zetknęła się z rodową przypadłością Rowle'ów, więc nie winiłby ją za ewentualny brak tej wiedzy.
Potem było tylko gorzej, ale nie protestował nawet, gdy blask z różdżki go oślepił i musiał zamrugać kilkukrotnie powiekami, by przywrócić oczom prawidłową ostrość widzenia, ale i wtedy pozwolił kobiecie na sumienne wykonywanego swojego obowiązku. Dotyk kobiety, choć chwilami napastliwy, był przyjemny, a smocza skóra delikatna i miękka. Żargon medycyny, które padał z jej ust między jednym a drugim badaniem były dla niego zrozumiały tylko w połowie, jednak nie dociekał. Ze spokojem poddając się jej wnikliwym działaniom, uzbroił się w cierpliwość, od czasu do czasu przerywając owe czynności kolejnymi napadami kaszlu. Odczuł jednak ulgę, gdy przyszła kolei na Rosjanina. Odsunął się o kilka centymetrów, by zrobić mu miejsce obok i nie zakaszleć go na wypadek kolejnego napadu duszności. Dla odmiany zaciekawił się widokiem z oknem, nawet jeśli ten był magicznie podrasowany, by zamiast zgiełku miasta i starych, londyńskich kamienic, pacjent oczekujący na zabieg mógł podziwiać malowniczy krajobraz nasłonecznionych pagórków.
come on, put yourself back together;
pick up some pieces of the hearts you've shattered.
Słysząc słowa glaciusowa powłoka, Fedora tylko obrzuciła Altaira krótkim, uważnym spojrzeniem i skinęła głową. Pióro cicho zaskrzypiało po powierzchni pergaminu. Najwyraźniej i ta uwaga, chociaz niewypowiedziana słowami uzdrowicielki, została skrzętnie zanotowana. Z wyrazu jej twarzy ciężko było odczytać czy kobieta kiedykolwiek zetknęła się z chorobą, na którą cierpiała większość członków rodu Rowle. Skupienie malujące się na jej obliczu mogło oznaczać zarówno zrozumienie, jak i zwykłą obojętność.
Fedora nie spuszczała wzroku z Antonina, kiedy ten zajmował wskazane przez nią miejsce. Dopiero kiedy wygodnie usiadł na krześle tuż obok łamacza klątw, zrobiła krok w jego stronę. W tym samym geście, który wykonała chwilę wcześniej w stosunku do Altaira, wyciągnęła odzianą w jasną rękawiczkę dłoń. Nie musiała długo czekać - Rosjanin sam podał jej poczerniałą rękę. Kobieta zbadała ją w podobny sposób, jak uczyniła to w przypadku Altaira. Obejrzała czarne, drżące palce pod różnymi kątami, naciskała pokryte ciemnym nalotem miejsca, szukając na twarzy pacjenta jakichkolwiek objawów bólu czy dyskomfortu. - Proszę zacisnąć palce na mojej ręce - kiedy mężczyzna wykonał polecenie, podyktowała pióru rezultat. Przejechała palcem po ciemnych, nabrzmiałych żyłach. Nie siliła się na delikatność. Jej dotyk był stanowczy i zdecydowany, chociaż mogło to przecież wynikać z faktu, że ręka Rosjanina była w pewnym stopniu pozbawiona już czucia. Nic dziwnego, że kobieta musiała działać na nią większą siłą. Prawda?
- Cóż, to z pewnością oduczy to pana wkładania rąk w nieodpowiednie miejsca - powiedziała spokojnie, kiedy puściła w końcu rękę Dolohova. Nie spuszczała wzroku z mężczyzny.
- Rozumiem, że nie zabrali panowie ze sobą tego przeklętego przedmiotu? - spytała, przesuwając spojrzenie na Altaira.
Oczekujący
czarodziej
Fasolki: 2
Wiek: 29
Reputacja: -II
Krew: mieszana
Spaczenie: IV
Zawód: sprzedawca u Borgina i Burkesa.
Różdżka: cis, krew bruxy, 12,5 cala, sztywna.
Ekwipunek: różdżka, sakiewka z monetami, zegarek kieszonkowy
Stan zdrowia: zabliźniające się zranienie na wierzchu prawego przedramienia, obtłuczenia, siniaki, ogólne zmęczenie.
Kolor oczu: niebieskie
Kolor włosów: brązowe
Wzrost: 183 cm
Waga: 82 kg
Postura i budowa: tęgi i wysportowany, chociaż po ukończeniu Durmstrangu zdążył się opuścić. Chodzi wyprostowany, przez co wydaje się wyższy. Gdy używa różdżki, jego ruchy przypominają bardziej cięcie powietrza, niż faktyczne rzucanie zaklęć.
Znaki szczególne: twardy, rosyjski akcent.
Preferowany strój: prosty, niedrogi, wysłużony, utrzymany w ciemnych barwach.
Bliskość Fedory była dla mężczyzny wyjątkowo niewygodna. Zapach jej ulubionych perfum, będących kolejnym bodźcem uruchamiającym falę wspomnień, dotarł do jego nozdrzy, gdy tylko się nad nim nachyliła. Drażnił go bardziej, niż ten sterylny, chemiczny, szpitalniany odór. Obserwował, jak kobieta naciska na jego poczerniałe, pozbawione czucia palce, przez co Antonin czuł się coraz bardziej nieswojo. Wyraźnie widział, że madame Rosier dotyka jego ręki, ale nie doświadczał nic. Przez to wszystko wydawało się takie obce i wywołujące skołowanie w Rosjaninie.
Wykonanie polecenia wydanego przez Fedorę kosztowało Dolohova sporo wysiłku. Palce istniały jakby poza jego świadomością, ale wciąż potrafił zmusić je do ruchu. Z początku powoli, z wyraźnym trudem owinęły się wokół wciąż smukłej, chociaż odzianej w smoczą skórę dłoni, by zacisnąć się na niej bez siły. Uścisk jednak nasilił się szybko, bo w tym momencie Rosjanin został pozbawiony jakiegokolwiek czucia, które mogłoby alarmować o tym, że zaraz zmiażdży kobiecie palce. Na szczęście nie miał problemu z rozluźnieniem uścisku, gdy tylko przyszedł na to czas. Dobrze mu było ze świadomością, że nie mogła go za nic winić, jeśli wciąż chciała pozostać profesjonalistką.
Co jakiś czas do Dolohova docierały informacje, że przeklęte przedmioty, które zabierano na ten oddział, zostawały niszczone, a to z pewnością przyniosłoby nie tylko straty sklepowi, ale też siedzącemu obok łamaczowi klątw, który ostatecznie zobowiązał się do zamknięcia sprawy niebezpiecznej szkatułki. Nie, żeby w jakiś znaczny sposób go to obchodziło, bo wolał zostać wylanym za pozwolenie na zniszczenie asortymentu, niż zostać pozbawionym ręki, ale cofanie się teraz na Nokturn po tę przeklętą szkatułkę wydawało się koszmarem. Szczególnie, że nie był pewien, czy jest jeszcze w stanie się teleportować.
- Nie. Możemy się bez tego obyć? – zapytał zupełnie neutralnym tonem, chociaż jego ciemne brwi powędrowały nieco w górę, a cała postać Dolohova wydawała się mocno zmęczona. Najwyraźniej chciał mieć tę wizytę już za sobą i tylko czekał, aż ciągnące się, jak ektoplazma minuty, w końcu upłyną.
Чёрный ворон, что ты вьёшься
Над моею головой?
Ты добычи не добьёшься,
Чёрный ворон, я не твой
Stan zdrowia: Opustoszały dom: ślady po ukąszeniach na twarzy oraz kolce wbite w nogę.
Kolor oczu: szare
Kolor włosów: czarne
Wzrost: 179 cm
Waga: 71 kg
Postura i budowa: szczupła z zarysowanymi mięśniami.
Znaki szczególne: Brak trzech palców w lewej dłoni, stąd też zwykle skrywa rekę pod materiałem rękawiczki niezależnie od pory roku. Ręce, ramiona i kark obsypane wczesnymi, bladymi plamami pigmentacyjnymi nabytymi w Egipcie wskutek częstej konfrontacji skóry ze słońcem. Blizny na plecach; swoim kształtem przypominają odrobinę pajęczą sieć. Widoczne żyły pod skórą, głównie na grzbiecie obu dłoni. Zachrypnięty głos od niegdysiejszego nadużywania Ognistej. Pożółkłe i twarde opuszki palców, powstał poprzez nałóg papierosowy. W pakiecie sporadyczne napady kaszlu wywołane tą wątpliwą przyjemnością. Dość niska temperatura ciała wywołana przez chorobę rodową.
Preferowany strój: schludny, elegancki, acz prosty; zwykle są to szaty czarodziejów utrzymane w odcieniach szarości i czerni, aczkolwiek ostatnio dostrzega coraz więcej plusów w mugolskiej modzie.
W pewnym momencie, spragniony ruch, wstał, by przespacerować się po pomieszczeniu, skoro uzdrowiciela skupiła się chwilowo na przypadku Antonina. Dyskretnie poruszył palcami lewej ręki, aby sprawdzić, czy jeszcze mógł nim swobodnie ruszać. Nie mógł – stawiły opór, a więc klątwa postępowała i z minuty na minutę będzie coraz gorzej. Kaszel nadal mu dokuczał występujących w krótkich, ale bolesnych napadach, w trakcie których tracił kontrolę nad oddechem i czuł nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Musiał to przeboleć i poczekać aż w końcu zapadnie konkretna decyzja.
Miał nadzieje, że nocować będzie dzisiaj w swoim mieszkaniu, a nie w szpitalnej sali, które z reguły przywoływały złe wspomnienia. Nie miał ani bielizny na zmianę, ani chęci na przyglądanie się śnieżnobiałemu sufitu czy wdychaniu drażniących, szpitalnych zapachów. Korciło go, by zapalić, albo wyjść i poszukać strefy dla palących, o ile architekt tego budynku wziął pod uwagę potrzeby palaczy. Powstrzymał się przed tym, domyślając się, że ta pokusa nie spotka się z przychylnością pani Rosier, a jednie pogorszy jeszcze bardziej ich relacje oraz jego obecną niewydolność. Wobec tego wrócił posłusznie na miejsce, kiedy uzdrowiciela skończyła badać Rosjanina.
- Ten przedmiot nie jest własnością ani moją, ani pana Dolohova, więc, jak pani pewnie rozumie, nie mogliśmy go wynieść bez zgody właściciela, a pana Borgina nie było w pobliżu - wytłumaczył bardziej dyplomatycznie od Rosjanina, choć może powinien ugryźć się w język i nie wspominać kim był właściciel szkatułki, skoro najprawdopodobniej pozyskał przedmiot w nielegalnej transakcji? Ale z drugiej strony jakie to miało znacznie? Nie podpisywał żadnej umowy, która zobowiązywała go do zachowania poufności. Najwyżej straci źródło stałego dochodu, jakie czerpał, zdejmując klątwy z asortymentu, pod którego ciężarem ugięły się sklepowe półki.
Na wszelki wypadek nie skonsultował się wzrokowo z siedzącym obok Antoninem. Wzrok nadal spoczywał na twarzy pani Rosier, która najprawdopodobniej była bliska postawienia diagnozy, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Chyba, że faktycznie nie będzie mogła obejść się bez pudełka.
come on, put yourself back together;
pick up some pieces of the hearts you've shattered.
- Delikatniej, panie Dolohov, delikatniej - uniosła lekko brwii, kiedy Antonin ścisnął jej dłoń. Mówiła spokojnym, przyciszonym głosem, który Rosjanin tak dobrze znał. Cisza przed burzą było określeniem, które idealnie pasowało do obecnego zachowania pani Rosier. - Jeszcze gotowa będę założyć, że pańskie zachowanie wywołane jest przez długotrwałe nadużywanie alkoholu, a nie czarnomagiczną klątwę - posłała mężczyźnie jeszcze jedno, ostatnie, wręcz porozumiewawcze spojrzenie.
Kobieta westchnęła ciężko, co było chyba najbardziej emocjonalną rzeczą jaką zrobiła od momentu pojawienia się w gabinecie.
- Byłoby szybciej i prościej, gdybym miała dostęp do przedmiotu, który wywołał te objawy - powiedziała tylko. Ściągnęła z dłoni rękawiczki ze smoczej skóry, wsunęła je do kieszeni uniformu. Podeszła do pomalowanych na biało, przeszklonych szafek, które stały przy jednej ze ścian. Otworzyła jedną z nich, zaczęła przebierać wśród kilkudziesięciu małych buteleczek i słoiczków. - A w obecnej sytuacji muszę działać po omacku. Będą panowie mieć szczęście jeśli uda mi się dobrać składniki tak, by pozbyć się sedna problemu, a nie tylko jego objawów. Cóż, muszą panowie liczyć się z tym, że konieczna może być amputacja zanim klątwa dosięgnie serca - głos miała spokojny, jednak obaj mężczyźni byli w stanie dosłyszeć w nim z trudem skrywany jad. Nie byli jednak w stanie dostrzec jej twarzy - Fedora stała do nich tyłem.
- Jeden pancerz chropianka - kobieta odstawiła na bok jedną z buteleczek, pióro ponownie rozpoczęło notowanie. - Dwie... Nie, trzy gałązki piołunu. Trzy krople krwi reema. Osiem płatków ciemiernika czarnego. Sześć liści mniszka lekarskiego - z każdym kolejnym składnikiem, Fedora wyjmowała z szafki odpowiednią buteleczkę lub słoiczek, odstawiała je na bok. Jedynym, poza jej głosem, dźwiękiem słyszanym w gabinecie było ciche skrzypienie pióra - I... - odwróciła się do obu mężczyzn. Machnęła różdżką, a wszystkie wybrane przez nią pojemniki z odpowiednimi składnikami zaczęły wolno lewitować w kierunku stojącego przy jednej ze ścian biurka. Kobieta utkwiła spojrzenie w Altairze, na wargach błąkał się jej uśmiech. - Rozumiem, że pan... Burke - pauza jaką zrobiła przed jego nazwiskiem była aż zbyt wymowna - nie życzy sobie eliksiru na bazie alkoholu, czyż nie?
Oczekujący
czarodziej
Fasolki: 2
Wiek: 29
Reputacja: -II
Krew: mieszana
Spaczenie: IV
Zawód: sprzedawca u Borgina i Burkesa.
Różdżka: cis, krew bruxy, 12,5 cala, sztywna.
Ekwipunek: różdżka, sakiewka z monetami, zegarek kieszonkowy
Stan zdrowia: zabliźniające się zranienie na wierzchu prawego przedramienia, obtłuczenia, siniaki, ogólne zmęczenie.
Kolor oczu: niebieskie
Kolor włosów: brązowe
Wzrost: 183 cm
Waga: 82 kg
Postura i budowa: tęgi i wysportowany, chociaż po ukończeniu Durmstrangu zdążył się opuścić. Chodzi wyprostowany, przez co wydaje się wyższy. Gdy używa różdżki, jego ruchy przypominają bardziej cięcie powietrza, niż faktyczne rzucanie zaklęć.
Znaki szczególne: twardy, rosyjski akcent.
Preferowany strój: prosty, niedrogi, wysłużony, utrzymany w ciemnych barwach.
Żałował, że nie był w stanie ścisnąć jeszcze mocniej dłoni Fedory, zanim wyplątała się z jego uścisku. Chciałby chociaż raz w życiu zobaczyć cień bólu malujący się na jej posągowym obliczu.
- Rozważa pani jedynie dwa powody mojego zachowania? – spytał, po mistrzowsku wciąż utrzymując ten wyprany z emocji ton. Starał się w żaden sposób nie dać kobiecie dowodów na to, że śmiałby skrzywdzić ją naumyślnie. Mógł pytać z czystej ciekawości, prawda? W końcu każdy wiedział, że Dolohovowi bardzo zależało na tym, aby poznać kolejne spostrzeżenia madame Rosier na temat jego osoby.
Skinął tylko głową dla formalności, by potwierdzić, że zeznania Altaira pokrywały się z prawdą. Gdy Fedora elaborowała, Dolohov aż przeklną pod nosem po rosyjsku, kierując wzrok we fragment wypucowanej podłogi znajdującej się między jego butami. Nigdy nie sądził, że znajdzie się w sytuacji, w której dalszy los jego kończyny będzie zależał od niecierpiącej go matki Evana. Może faktycznie lepiej było szukać pomocy na tym parszywym Nokturnie? Teraz już było na to za późno.
- Chyba nie mamy innego wyjścia i będziemy musieli zdać się na panią, madame Rosier – dlatego weź się już za ten cholerny wywar, ty stara raszplo. Jego słowa nie brzmiały nazbyt przekonywująco po tej wiązance przekleństw w obcym języku, która jeszcze kilka chwil temu opuściła usta Dolohova. Naprawdę zależało mu na zachowaniu ręki i chociaż starał się nie pokazywać po sobie żadnych oznak paniki, za każdym razem, gdy zawieszał wzrok na swoich pokrytych czernią palcach, jego serce przyśpieszało. Miał pewność, że rzucanie zaklęć tą słabszą ręką nie byłoby nawet w połowie tak skuteczne, a tego nie byłby sobie w stanie wybaczyć.
Gdy Fedora wypowiedziała z początku obce mu nazwisko, zwrócił swoją uwagę na nią, by zaraz spojrzeć kątem oka na siedzącego obok łamacza klątw. No tak. Zupełnie wypadło mu z głowy, że niegdysiejszy pan Rowle nie tak dawno temu został wydziedziczony i nie posługiwał się już swoim prawdziwym nazwiskiem.
Чёрный ворон, что ты вьёшься
Над моею головой?
Ты добычи не добьёшься,
Чёрный ворон, я не твой
Stan zdrowia: Opustoszały dom: ślady po ukąszeniach na twarzy oraz kolce wbite w nogę.
Kolor oczu: szare
Kolor włosów: czarne
Wzrost: 179 cm
Waga: 71 kg
Postura i budowa: szczupła z zarysowanymi mięśniami.
Znaki szczególne: Brak trzech palców w lewej dłoni, stąd też zwykle skrywa rekę pod materiałem rękawiczki niezależnie od pory roku. Ręce, ramiona i kark obsypane wczesnymi, bladymi plamami pigmentacyjnymi nabytymi w Egipcie wskutek częstej konfrontacji skóry ze słońcem. Blizny na plecach; swoim kształtem przypominają odrobinę pajęczą sieć. Widoczne żyły pod skórą, głównie na grzbiecie obu dłoni. Zachrypnięty głos od niegdysiejszego nadużywania Ognistej. Pożółkłe i twarde opuszki palców, powstał poprzez nałóg papierosowy. W pakiecie sporadyczne napady kaszlu wywołane tą wątpliwą przyjemnością. Dość niska temperatura ciała wywołana przez chorobę rodową.
Preferowany strój: schludny, elegancki, acz prosty; zwykle są to szaty czarodziejów utrzymane w odcieniach szarości i czerni, aczkolwiek ostatnio dostrzega coraz więcej plusów w mugolskiej modzie.
Lawirował spojrzeniem między Antoninem a Fedorą, gdy atmosfera w pomieszczeniu zgęstniała. Czuł się jak na wyjątkowa agresywnym meczu quddticha. Już wcześniej wnioskował, że nie darzyli się sympatią, ale sugestia pani Rosier zbiła go z tropu. Nie chcąc skupić na sobie zainteresowania tej dwójki (dopiero wtedy zrobiłoby się niezręcznie), w końcu opuścił wzrok na swoją drżącą dłoń, przypatrując się ubytkowi zwykle ukrywanego pod materiałem rękawiczki. Dopiero usłyszawszy stukot obcasów o posadzkę, podniósł głowę i zainteresował się najbliższym otoczeniem.
Słowo amputacja w końcu odcisnęło na twarzy Altaira emocje. Zacisnąwszy mocno zęby, sięgnął mimowolnie do kieszeni, zakleszczając dłoń z kompletnemu palców na paczce papierosów, chociaż w pierwszym odruchu miał ochotę, nie zważając na zdanie Dolohova, zabrać mu klucze i wrócić po ten przeklęty przedmiot, zanim będzie za późno na podobne decyzje. Ostatecznie nie padł żaden komentarz z jego strony. Musiał się wpierw uspokoić. W tym czasie uzdrowicielka sięgnęła po szpitalne zapasy leków i…
Znowu to zrobiła. Wygięła kąciki ust lekko ku górze w formie uśmiechu, kiedy na niego spojrzała i kolejny dreszcz przebiegł mu po plecach. Przeciwieństwie do niej, nie czuł potrzeby, by czynić to samo, zatem jak miał interpretować podobne gesty i na nie zareagować? Odpowiedź jej tym samym - wbrew sobie? W końcu wyczuł w tym geście charakterystyczną nutę drwiny i aż musiał się ugryźć w język, by nie wypowiedź na głos kąśliwego: przeciwieństwie do pani męża, miałem w sobie tyle samozaparcia, by zerwać kontakt z alkoholem. Nie chciał mieć wroga w osobie, która miała przynieść mu ulgę w obecnym cierpieniu.
- Zgadza się - przytaknął po chwili, bo w istocie nie życzył sobie łykać eliksiru na bazie alkoholu. Obawiał się, że jego organizm oszaleje wówczas z radości, a on, no cóż. Wróci do swoich dawnych i jakże destrukcyjnych nawyków, za którymi nie tęsknił. Aczkolwiek odczuwał lekką nostalgię za każdym razem, gdy jego spojrzenie stykało się czy to z butelką whisky zakupioną na tak zwaną czarną godzinę, czy to ze szyldem Zgniłego jabłka, którego nad wyraz często mijał jak na kogoś, kto nie był stałym bywalcom tego lokalu. – I proszę się tak do mnie nie uśmiechać, bo jeszcze pomyślę, że mnie pani podrywa. Nie chce mieć na pieńku z pańskim małżonkiem, pani Rosier - dodał znaczniej ciszej, ale chociaż owe słowa miały przybrać pierwotnie formę żartu, nie pojawiła się w nim żadne emocjonalne zabarwienie o tym świadczące. Po chwili i tak pożałował, że się odezwał, ale właśnie przelała się szala goryczy. Musiał jakoś odreagować nowiną o możliwości utraty ręki.
come on, put yourself back together;
pick up some pieces of the hearts you've shattered.
- A jest pan w stanie wymyślić chociaż trzeci? - jasna brew kobiety powędrowała w górę. W kącikach jej ust można było dostrzec ledwie dostrzegalny uśmiech, grymas ten nie należał jednak do tych miłych, przepełnionych szczerą sympatią. Zdecydowanie nie dodawał kobiecie uroku, wyglądał raczej jak zapowiedź zbliżającego się powoli niebezpieczeństwa. - Język, panie Dolohov. Proszę uważać na słownictwo. A można by pomyśleć, że po dekadzie spędzonej w cywilizowanym społeczeństwie nauczy się pan dobrych manier - ostatnie zdanie wypowiedziała o wiele ciszej, chociaż w ciszy panującej w gabinecie zabiegowym dało się bez problemu zrozumieć poszczególne słowa.
- Zaiste, nie mogę się z panem nie zgodzić - wzrok wciąż miała skierowany na Rosjanina. Ten złośliwy uśmieszek nie znikał jej z warg. Wyglądało na to, że Fedora Rosier świetnie czuje się w roli tej, która może decydować o życiu i śmierci siedzących na niewygodnych, drewnianych krzesełkach mężczyzn. Zwróciła spojrzenie na Altaira, skinęła głową - Jedna porcja na bazie wywaru z berberki, sześć uncji. Druga na czterdziestoprocentowym alkoholu, również sześć uncji - te słowa wypowiedziane zostały głośniej, wyraźniej. Pióro znowu zaskrobało po pergaminie.
Kobieta machnęła różdżką - dwie większe, na oko półlitrowe, butelki poszybowały w stronę biurka, na którym stała już reszta ingrediencji. Wyjęła z szafki jeszcze jedną buteleczkę. Kolejne machnięcie różdżką sprawiło, że pojemnik ruszył w stronę Altaira. - Proszę to wypić. Tylko nad umywalką - wskazała na sprzęt przytwierdzony do jednej ze ścian. - Bywa, że pacjenci reagują na ten wywar torsjami, bardzo możliwy jest też napad mokrego kaszlu - a przecież nie chcemy, żeby zapaskudził pan podłogę tak, jak zrobił to pan z moim perskim dywanem.
Fedora podeszła do biurka, usiadła na krześle, plecami do obu mężczyzn. Na blacie znajdował się niewielki palnik, na którym stał kociołek, obok porozstawiane były różne, przydatne w sporządzaniu eliksirów, przedmioty. Kobieta szybko i sprawnie zabrała się za przyrządzanie wywaru.
- Przesadą byłoby, gdybym powiedziała, że schlebia mi pan swoimi słowami, panie Burke - nie byli w stanie spostrzec wyrazu jej twarzy. Głos kobiety był spokojny, zakłócany jedynie cichym szuraniem - właśnie ucierała jeden ze składników eliksiru w moździerzu. - Proszę się nie niepokoić o mojego męża. Teraz pańskie zdrowie i dalsze życie powinno być dla pana priorytetem.
Oczekujący
czarodziej
Fasolki: 2
Wiek: 29
Reputacja: -II
Krew: mieszana
Spaczenie: IV
Zawód: sprzedawca u Borgina i Burkesa.
Różdżka: cis, krew bruxy, 12,5 cala, sztywna.
Ekwipunek: różdżka, sakiewka z monetami, zegarek kieszonkowy
Stan zdrowia: zabliźniające się zranienie na wierzchu prawego przedramienia, obtłuczenia, siniaki, ogólne zmęczenie.
Kolor oczu: niebieskie
Kolor włosów: brązowe
Wzrost: 183 cm
Waga: 82 kg
Postura i budowa: tęgi i wysportowany, chociaż po ukończeniu Durmstrangu zdążył się opuścić. Chodzi wyprostowany, przez co wydaje się wyższy. Gdy używa różdżki, jego ruchy przypominają bardziej cięcie powietrza, niż faktyczne rzucanie zaklęć.
Znaki szczególne: twardy, rosyjski akcent.
Preferowany strój: prosty, niedrogi, wysłużony, utrzymany w ciemnych barwach.
Dolohov wpatrywał się w Fedorę. Mógłby przysiąc, że przez chwilę jej źrenice zwęziły się, jakby miał do czynienia z prawdziwą żmiją, gotową wbić jadowite kły w jego tętnicę.
- Mam bujną wyobraźnię, madame Rosier, ale dla własnego dobra zostanę przy wersji z nadużywaniem alkoholu – odpowiedział szorstkim głosem, cedząc każdy wyraz nieśpiesznie. Rosyjski akcent nadawał jego wypowiedzi charakteru, który idealnie współgrał z atmosferą panującą w gabinecie. Nie mógł się przecież przyznać, że gdyby miał sprawną rękę, najchętniej przycisnąłby kobietę do ściany, ściskając przy tym jej gardło na tyle mocno, by pozbawić ją oddechu. Kłamałby, gdyby powiedział, że nigdy nie marzył o zabójstwie Fedory Rosier, gdy ta przechodziła samą siebie w znajdywaniu kolejnych sposobów, by go obrazić. Dobrze wiedział, że na wyobrażeniach musiało się skończyć. Nie znalazł się w Wielkiej Brytanii, by mordować tutejszą arystokrację, jakkolwiek niektórzy z jej przedstawicieli podli by nie byli. W dodatku Fedora wciąż pozostawała matką Evana, o czym nie mógł zapominać.
Gdy kobieta posłała mu jeden ze swoich przesiąkniętych trucizną, ale ledwie zauważalnych uśmiechów, Antonin w końcu zdecydował się, by go odwzajemnić. Był w tym tak samo oszczędny, jak Fedora, która wyłącznie przez krótką chwilę mogła dostrzec grymas zdobiący zarośniętą twarz mężczyzny. Nie mogła mieć pojęcia, o czym mężczyzna właśnie rozmyśla.
– Będzie lepiej, gdy zacznę przeklinać po francusku? Bo w pani domu zauważyłem, że w tym języku wypada o wiele więcej – to był ten moment, w którym pani Rosier mogła już sobie pogratulować wygranej. Antonin za sprawą swoich nieprzemyślanych słów właśnie wypisał jej usprawiedliwienie, by mogła się nad nim pastwić jeszcze bardziej dotkliwie. Fedora była jedną z niewielu osób, które działały na niego niczym czerwona płachta na buchorożca. Potrafiła wytrącić go z równowagi kilkoma szpilami wbitymi w odpowiednie miejsca, a w ich wyborze miała naprawdę niezłe oko - wiedziała, które słabe punkty obierać za cel, by najbardziej bolało, a przy tym zostawiało po sobie paskudne, jątrzące się jeszcze przez długi czas rany.
Wodził wzrokiem za lewitującymi składnikami, czy naczyniami, w które zapewne zostaną wlane ich lecznicze wywary. Jego ręka mrowiła niemiłosiernie tym razem w okolicach nadgarstka, a czarny obszar wspinał się już niebezpiecznie wyżej i wyżej.
Kobieta nie szczędziła również gorzkich słów Burke’owi, co nie umknęło uwadze Dolohova. Z pewnością wyżywała się na nim z powodu jego statusu społecznego – nie znał jego historii na tyle dobrze, ale domyślał się, że jego wydziedziczenie traktowane było jako plama na honorze u rodu, w który Fedora musiała być w jakiś sposób zamieszana. Arystokratyczne koligacje nie były niczym dziwnym i to nie tylko w Wielkiej Brytanii.
Чёрный ворон, что ты вьёшься
Над моею головой?
Ты добычи не добьёшься,
Чёрный ворон, я не твой
Stan zdrowia: Opustoszały dom: ślady po ukąszeniach na twarzy oraz kolce wbite w nogę.
Kolor oczu: szare
Kolor włosów: czarne
Wzrost: 179 cm
Waga: 71 kg
Postura i budowa: szczupła z zarysowanymi mięśniami.
Znaki szczególne: Brak trzech palców w lewej dłoni, stąd też zwykle skrywa rekę pod materiałem rękawiczki niezależnie od pory roku. Ręce, ramiona i kark obsypane wczesnymi, bladymi plamami pigmentacyjnymi nabytymi w Egipcie wskutek częstej konfrontacji skóry ze słońcem. Blizny na plecach; swoim kształtem przypominają odrobinę pajęczą sieć. Widoczne żyły pod skórą, głównie na grzbiecie obu dłoni. Zachrypnięty głos od niegdysiejszego nadużywania Ognistej. Pożółkłe i twarde opuszki palców, powstał poprzez nałóg papierosowy. W pakiecie sporadyczne napady kaszlu wywołane tą wątpliwą przyjemnością. Dość niska temperatura ciała wywołana przez chorobę rodową.
Preferowany strój: schludny, elegancki, acz prosty; zwykle są to szaty czarodziejów utrzymane w odcieniach szarości i czerni, aczkolwiek ostatnio dostrzega coraz więcej plusów w mugolskiej modzie.
Przysłuchując się dwójce uczestników dość intensywnej wymiany zdań, Burke zmarszczył czoło. Może powinien skorzystać z okazji i ewakuować się stąd, póki uwaga pani Rosier była skoncentrowana na osobie Rosjanina? Już nawet przestał rozmyślać, co łączyło tą dwójką, a sprawiali wrażenie dwóch zwaśnionych kochanków, którzy przez splot niefortunnych wydarzeń nie mogli dalej dzielić się dyskretnym szczęściem w swoim towarzystwie i doszli do etapu burzliwego rozstania.
Perspektywa amputacji nadal majaczyła mu w podświadomości i napełniała go coraz większym zwątpieniem. Była jak czarne chmury gromadzące się na niebie podczas przyjemnego, letniego popołudnia, kiedy w prognozie pogody zapowiadali słoneczny dzień bez deszczu. Sprawiała, że do dróg oddechowych Altaira skradała się duchota, skutecznie zakłócająca procesy zachodzące w organizmie. Serce waliło, jakby raz za razem uderzane młotem pneumatycznym. A wraz z tym przyszła fala nieprzyjemnych, zimnych dreszczy.
Wypuścił ze świstem powietrze do płuc, po czym zaczerpnął go na powrót z dozą łapczywości, która sprawiła, że się zakrztusił, ale dzięki temu również się ocknął. W dobrym momencie, bo kilka centymetrów nad jego głową lewitowała buteleczka. Złapał ją w palce zdrowej ręki i wstał z krzesła, aby sprostać oczekiwaniom lekarki, uprzednio oceniając odległość, jaka dzieliła go od umywalki.
- Za wysokie progi na moje nogi, czyż nie? – spytał retorycznie w ramach jej komentarza, a przez jego twarz w końcu przeszedł cień rzadko spotykanego uśmiechu, którego nikt z obecnych w pomieszczeniu nie mógł dostrzec, gdyż był w połowie drogi do swojego celu. Ta oznaka ludzkiej emocji jednak nie zastygła na stałe na ustach, nie objęła też oczu. Nie należała do teraźniejszości, była zaledwie echem z dawna zagrzebanej pod gruzami niepamięci przeszłości. – Proszę mi wybacz. Opacznie zrozumiałem pani intencje, pani Rosier - dodał jeszcze, jakby faktycznie oczekiwał od niej rozgrzeszenia, choć po prawdziwe miał dość tej napiętej atmosfery, która kojarzyła mu się z burzą piaskową, a raczej tymi paroma nic nieznaczącymi sekundami przed jej powstaniem.
Odkorkował buteleczkę i jednym haustem, zanim zapoznał się ze smakiem jej zawartość, przełknął gorzki płyn, powstrzymując się resztkami zdrowego rozsądku przed jego wypluciem. Na moment substancja stanął w mu w gardle, ale w końcu trafiła tam, gdzie powinna i po kilku chwilach wywołał zapowiedziany przez uzdrowicielkę kaszel. Zaklaskał kilkukrotnie. Nieskazitelna biel umywali została zhańbiona czarnymi plamami. Zapewne stanowiła wydzielinę, która osiadła się na jego płucach.
come on, put yourself back together;
pick up some pieces of the hearts you've shattered.
Ciężko było ocenić stan emocjonalny kobiety, kiedy ta siedziała odwrócona do nich plecami. Jedynymi oznakami zmieniającego się nastroju madame Rosier mogły być co najwyżej ruchy jej dłoni - wciąż wyważone i metodyczne - czy też ewentualne napięcie mięśni jej pleców i ramion, ledwo widocznych pod grubym materiałem szaty.
- Słusznie, panie Dolohov - odparła tylko, wsypując zawartość moździerza do kociołka. Do lekko już bulgoczącego naparu dodała kilka płatków jakiejś ciemnofioletowej, niemal czarnej rośliny, zamieszała. Nad kociołkiem zaczęła unosić się gęsta, ciemnoszara para, która jednak powoli opadła, kiedy kobieta zmniejszyła moc palnika.
- Oh, alors maintenant vous parlez français? Enfin vous l'avez appris? Il est grand temps, monsieur Dolohov... - płynęła od niej francuszczyzna tak czysta, że nie skrzywiłby się na jej dźwięk rodowity paryżanin. O dziwo, głos kobiety brzmiał perliście, jakby o wiele uprzejmiej, chociaż mogła być to specyfika języka, w którym właśnie przemawiała. Zrobiła kilkusekundową pauzę a następne słowa, chociaż wciąż wypowiedziane po francusku, wymówione zostały o wiele ciszej, niemalże szeptem, z tak charakterystycznym dla Fedory jadem - Ne parle pas à ceux qui sont mieux que toi, tu chien soviétique...
Jej palce jakby delikatnie mocniej zacisnęły się na różdżce, którą stukała lekko w brzeg kociołka.
- Nie mogłabym ująć tego lepiej, panie Burke - powiedziała tylko. Wciąż odwrócona plecami do obu mężczyzn, dolała do kociołka kilka kropli jakiejś ciemnej, gęstej cieczy. Wywar zabulgotał.
Wstała z krzesła dosłownie sekundę po tym jak Altair zaniósł się przeraźliwym kaszlem. Zerknęła na wciąż odwróconego do niej plecami mężczyznę, przez jej twarz przemknął cień obrzydzenia - Obok leży ręcznik, panie Burke. Będzie pan łaskawy z niego skorzystać zanim pan do nas dołączy - spokojne spojrzenie zimnych oczu natrafiło na twarz Antonina.
Kobieta machnęła lekko różdżką. Znad biurka uniosła się niewielka taca na której stały dwie pary naczyń - dwie średniej wielkości miski, dwa jednakowo wyglądające kubki. Kolejne machnięcie różdżką - taca poszybowała w kierunku dwóch plastikowych krzesełek, zatrzymując się przed nimi, mniej więcej pomiędzy oboma mężczyznami.
- Proszę wypić zawartość kubków. Do dna. O ile dobrze pamiętam, ten po lewej jest bez zawartości alkoholu - mówiła niefrasobliwym tonem, jakby nie była pewna. Jakby nie interesowało ją to, który z mężczyzn wypije wysokoprocentowy eliksir. Jakby nie wiedziała jakie to może mieć konsekwencje. - Następnie proszę zanurzyć zainfekowane dłonie w misce. Wywar powinien wyciągnąć zakażenie.
Kobieta podeszła do podkładki i ujęła ją w szczupłe dłonie. Zaczęła przeglądać papiery, wyraźnie pochłonięta ich treścią. Z jednego z kubków - tego po prawej - wyraźnie czuć alkohol. Znajdująca się w nim ciecz jest gęsta, ma ciemnoniebieski kolor. Nie jest smaczna, raczej czuć w niej dojmującą, długo zalegającą na języku gorycz, chociaż każda osoba mająca jakiekolwiek doświadczenie w przyrządzaniu eliksirów wie, że zwykle niewiele wystarczy by uczynić smak wywaru znośnym. Wygląda na to, że Fedora Rosier umyślnie postanowiła pominąć ten krok.
Eliksir w misce to biała, opalizująca na różne kolory ciecz. Jest raczej rzadka, konsystencją przypomina zwykłą wodę. Jest lodowato zimna. Po zanurzeniu w niej poczerniałych palców najpierw czuć lekkie mrowienie, jednak z każdą chwilą wzbiera ono na sile. Jednocześnie czarny nalot na skórze zaczyna się stopniowo cofać. Procedurze towarzyszy ból, który przypomina wrażenie jakby do zmrożonych kończyn powoli wracało czucie.
Oczekujący
czarodziej
Fasolki: 2
Wiek: 29
Reputacja: -II
Krew: mieszana
Spaczenie: IV
Zawód: sprzedawca u Borgina i Burkesa.
Różdżka: cis, krew bruxy, 12,5 cala, sztywna.
Ekwipunek: różdżka, sakiewka z monetami, zegarek kieszonkowy
Stan zdrowia: zabliźniające się zranienie na wierzchu prawego przedramienia, obtłuczenia, siniaki, ogólne zmęczenie.
Kolor oczu: niebieskie
Kolor włosów: brązowe
Wzrost: 183 cm
Waga: 82 kg
Postura i budowa: tęgi i wysportowany, chociaż po ukończeniu Durmstrangu zdążył się opuścić. Chodzi wyprostowany, przez co wydaje się wyższy. Gdy używa różdżki, jego ruchy przypominają bardziej cięcie powietrza, niż faktyczne rzucanie zaklęć.
Znaki szczególne: twardy, rosyjski akcent.
Preferowany strój: prosty, niedrogi, wysłużony, utrzymany w ciemnych barwach.
Fedora przeceniała jego znajomość języka francuskiego, chociaż rozumienie pojedynczych wyrazów umożliwiło mu wywnioskowanie ogólnego przesłania, jakie kryło się za słowami kobiety. Co prawda, bez tego też potrafiłby stwierdzić, że jest przez nią obrażany, ale teraz, po nauczeniu się kilku zwrotów francuszczyzną, wiedział przynajmniej od kogo. Jej z początku względnie przyjemny ton nie był w stanie zamydlić mu oczu. Prędzej uwierzyłby, że mugole stoją na drabinie ewolucji na równi z czarodziejami, niż w to, że Fedora Rosier kiedykolwiek będzie dla niego życzliwa.
- Tak też sądziłem - odniósł się bezpośrednio do swoich poprzednich słów, gdy kobieta skończyła monolog po francusku. Dostał potwierdzenie swych przypuszczeń, gdy tylko Fedora, o ile się nie mylił, nazwała go sowieckim psem.
Obserwował plecy Burke’a, gdy ten zanosił się kaszlem, celując przy tym w umywalkę pod ścianą. Pozbywanie się tego cholerstwa z płuc nie mogło być zbyt przyjemne, ale czy cokolwiek z tej wizyty było? Może chwila, w której będą mogli opuścić gabinet, nie musząc się przy tym martwić już o swoje kończyny. Szczerze, to nie mógł sie już jej doczekać. Zdążył przywyknąć do chemicznego smrodu środków odkażających używanych na szpitalnych podłogach, ale z przyzwyczajeniem się do obecności pani Rosier było zdecydowanie ciężej.
- Frustruje panią, że wciąż tu jestem, co? Nie jest pani w stanie się mnie pozbyć i to już od tak wielu lat, a robi się tylko ciężej – powiedział ciszej, korzystając z okazji, że łamacz klątw jest nachylony nad zlewem. Ta rozmowa musiała być dla niego co najmniej dziwaczna. Dolohov czekał, aż kobieta obróci się do niego przodem, by móc dojrzeć jej minę. Ciekaw był, czy wiedziała już o tym, że ostatnimi czasy tak znienawidzony przez nią sowiecki pies nie kręci jedynie przy jej synu, ale też przy jego przyszłej małżonce, zacieśniając stosunki z Lestrange’ami - rodem tak bliskim sercu Fedory, chociaż serce to w pierwszej chwili mogłoby zdawać się martwe.
Przyszedł moment, w którym lekarstwa zostały im podane. Antonin chwycił kubek w lewą rękę, chociaż było to dla niego nienaturalne. Zanim zbliżył usta do naczynia, spojrzał jeszcze na Fedorę znad przygotowanego przez nią wywaru. Szukał jakiejkolwiek oznaki na jej twarzy, która sugerowałaby, że powinien spodziewać się w swoim napoju trucizny. Wiedział jednak, że gdyby znajdowało się w nim coś, co miałoby go zabić, zapewne nie byłby w stanie wyczytać nic z mimiki kobiety, zanim nie byłoby już za późno. Musiał zaryzykować. Wahał się jeszcze przez chwilę, by w końcu wychylić kubek, wlewając do gardła gęstą, powoli spływającą ciecz. Zdecydowanie było czuć w niej wysokoprocentowy alkohol. Postanowił zrobić to na raz. Z trudem przełykał kolejne porcje myśląc tylko o tym, że ta perfidna baba naumyślnie przygotowała ten wywar tak paskudnym. Mógłby się o to założyć o wszystkie galeony, które dotychczas zarobił u Raymonda Lestrange. Chętnie pochwaliłby wywar, porównując jego smak do ulubionego wina madame Rosier, jednak ten komentarz postanowił już zachować dla siebie. W jej obecności uparcie musiał przypominać sobie o tym, że nie ma już ledwo dwudziestu lat i nie powinien dawać się aż tak łatwo prowokować tej jadowitej wiedźmie, bo tylko na tym tracił.
Teraz nadszedł czas na drugą próbę. Otarł kąciki ust zdrową ręką, by tę zainfekowaną zbliżyć do wnętrza miski. Zanurzył powoli kontrastujące z cieczą, zaczernione palce, zupełnie nie czując, że jego skóra z czymkolwiek się styka. Stracił w nich czucie już jakiś czas temu, lecz po krótkiej chwili zauważył powracające na nowo mrowienie, które wcześniej nie dawało mu spokoju. Musiał być to znak, że zmysł dotyku zaczyna stopniowo powracać, budzić się do życia. Im biała ciecz mocniej ciemniała, mieszając się z tym, co zdołała wyciągnąć z ciała dotkniętego skutkami klątwy, tym Antonin zaczynał czuć coraz mocniejszy ból tak znajomy dla kogoś, kto wychował się w miejscu, w którym panowała długa, mroźna zima. Oparł lewy łokieć o udo, by twarz schować w dłoni. Zamierzał trwać tak nachylony, w bezruchu, aż do samego końca leczenia, skupiając się na tym, by nie wydawać z siebie żadnych kompromitujących dźwięków, będących zapewne pożywką dla tej harpii.
Чёрный ворон, что ты вьёшься
Над моею головой?
Ты добычи не добьёшься,
Чёрный ворон, я не твой