11-01-2023, 18:26
Początek października 1981 r.
Październik wraz z chłodnym wiatrem i szelestem liści pod nogami zwiastował zwiększenie aktywności przeróżnych istot w magicznym świecie. Ledwo wywieszono pierwsze ogłoszenia o zbliżającym się Samhain, a sowy zaczynały się bić o miejsce na parapecie. Nie wiadomo, czy to duchom dobijało, czy ludziom, którzy nagle odczuwali dyskomfort z towarzystwa tych czy owych istot.
Dla Gereona był to czas prawdziwych żniw. Praca w Ministerstwie i dodatkowe zlecenia sprawiały, że jego myśli nie zaprzątały dodatkowe problemy. Lubił ten stan i czas, wymawiał się pracą i wcale nie musiał przy tym kłamać. Bo rzeczywiście był zajęty. Musiał jedynie uważać, kiedy zlecenia przychodziły bez podpisów i z zapłatą z góry. Były zazwyczaj o wiele bardziej niebezpieczne i nieprzewidywalne, a brak dokładnych opisów sprawiał, że nie mial stuprocentowej pewności, z czym przyjdzie mu w rzeczywistości walczyć.
Nigdy nie wątpił w swój instynkt i tym razem również się na nim nie zawiódł. Przygotowany jak na wojnę z całym zastępem zagubionych zjaw musiał stawić czoła o wiele groźniejszemu przeciwnikowi. Poltergeisty nigdy nie były ani mile, ani sympatyczne. Te istoty potrafiły być zabójcze, a ich złośliwość była wręcz legendarna. Po zapłacie, jaką znalazł w kopercie Rockers, domyślał się, że nie będzie mieć do czynienia z podrzędną zjawą.
Wyszedł z tego cały, przynajmniej w jednym kawału, lecz niestety odniósł rany. Nie mógł się z nimi zgłosić do Munga, za wielu go tam znało i szybko by się połapano, że to nie są efekty bójki, czy napadu. Dodatkowo krztusząc się z powodu nadchodzącego ataku Druzgotanki wygrzebał z portfela skrawek papieru z adresem. Mial tam odnaleźć uzdrowiciela, który nie zdaje pytań i zna się na rzeczy.
Daleko nie miał. Opuścił miejsce, gdzie pozbył się wrednej zjawy i z połamanymi żebrami i rozbitą głową skierował swoje chwiejne kroki ku mieszkaniu, gdzie rzekomo mieszkała niejaka Gia. Dla otoczenia przywodził na myśl pijusa, który wpadł pod nie te pięści co trzeba. Krew ściekała mu po skroni zalewając jedno oko.
W końcu dotarł do miejsca, gdzie mógł odnaleźć pomoc. Oby było to właściwe miejsce, ponieważ w tej chwili sam sobie raczej nie poradzi. A stracić przytomność na Nokturnie, to jakby dać się na tacy złodziejom forsy i organów. Zapukał i czekał, przyciskając mokry od juchy rękaw koszuli do głowy. Kiedy tylko się uchyliły drzwi, wychrypiał.
- Szukam Gii, płacę złotem. - I tyle powinno wystarczyć.