07-24-2019, 21:40
The scar I can't reverse and the more it heals, the worse it hurts
![[Obrazek: NSi9Erx.png]](https://i.imgur.com/NSi9Erx.png)
aesthetic by Erin Potter
grudzień | 1978
Merlin walnął w okno.
Właściwie tak gruchnął, że Remus był gotów na wymianę okiennic w trybie natychmiastowym. Początkowo czarodziej zakładał, że ciemny kształt tylko mu się przywidział. Tak było znacznie prościej - udawać, że rzeczy oczywiste wcale takimi nie są. Dzięki temu mógł do woli ignorować sygnały przyjaciół o wszelkich eskapadach, które notorycznie organizowali. Może nie był to szczyt dojrzałości emocjonalnej, ani dojrzałości w ogóle, ale przynajmniej miał spokój. Każdy człowiek czasem tego potrzebuje - ciszy, cienkiego materaca, zatęchłej pościeli i nużącego wpatrywania się w jeden punkt w suficie. Po takiej wegetacyjnej sesji Remus wmawiał sobie, że następnego dnia będzie lepiej. Jutro wszystko minie, myślał bez przekonania, okłamując siebie równie nieudolnie, co swoich przyjaciół. Już jutro czeka mnie nowy początek, kwitował, obracając się na bok, pozwalając by pochłonął go widok tańczących cieni na ścianach sypialni.
Tym razem było jednak inaczej. Merlin zadudnił w szybę znowu - wściekle, nachalnie i tak nadgorliwie, jak tylko potrafi sowa pocztowa. A potem zaczął huczeć. I skrzeczeć. Merlinie, jak on skrzeczał. Remus zwijał się na łóżku w kłębek, a i tak te paskudne skrzeki drażniły słuch. Podniósł się, rzucając się do okna z irytacją na twarzy. Nie wiedział, co ten James planował, ale na wszystkie świętości, przecież nie wysyła się tak upartej sowy do kogoś, kto nie chce nikogo widywać! Otworzył okno, a sowa wpadła na niego wściekle, obijając skrzydłami. Ofukała Remusa, podrapała i bezpardonowo rzuciła mały list prosto pod nogi. Swoje dramatyczne przybycie zakończyła przycupnięciem na krześle i dosadnym huknięciem.
— Zrozumiałem aluzję — mruknął Remus, schylając się po przesyłkę. Uniósł liścik, chwilę przekładając go w dłoniach. Merlin nie spuszczał z niego oskarżycielskiego spojrzenia, jakby dając mu do zrozumienia, że nie ruszy się bez odpowiedzi. Albo przynajmniej kilku kropel wody na podróż powrotną.
Lupin schował list do tylnej kieszeni spodni i, z ciężkim westchnieniem, zaczął szukać płytkiej miski. Namierzył jedną w górnej półce nad zlewem, nalał do niej porządną porcję letniej wody i podstawił ptaszysku pod dziób. Obłaskawiona sowa upiła kilka łyków, a czarodziej odruchowo sięgnął do jej grzbietu, głaszcząc ją mechanicznie.
Musiał przyznać sam przed sobą, że nie był wzorem adresata przez ostatnie miesiące. Nie dość, że starał się nie odbierać żadnych przesyłek, to jeszcze część odsyłał bez otwierania. Nie kłopotał się wyjaśnieniami, liścikiem z przeprosinami czy choćby notką zbywającą nadawców. Ta taktyka się opłacała - coraz mniej osób wypisywało do niego listy, coraz rzadziej zamykał okna przez sowami. Właściwie nie pamiętał, kiedy ostatnio miał do czynienia z Merlinem. Może zaraz po ukończeniu Hogwartu? Chyba wtedy James coś naskrobał tym swoim koślawym stylem pisma. Coś, co Lupin nawet nie odczytał.
Pierwszy raz od bardzo dawna Remus poczuł wyrzuty sumienia. Nienośne uczucie zawodu i przytłaczający ciężar wątpliwości opadły na jego ramiona. Nie powinien był wszystkich odtrącać - na pewno nie tak radykalnie i tak gwałtownie. Sięgnął po list, odrywając dłoń od miękkich piór puchacza. Zwykła kartka, złożona na cztery, cienka, ale nie na tyle, by przez zgięte strony cokolwiek prześwitywało. Czarodziej wahał się jeszcze kilka minut, nim rozłożył list. Odczytał go raz. Odczytał drugi. Przy trzeciej lekturze zmarszczył brwi i rzucił sowie zdezorientowane spojrzenie. Ptak był niewzruszony.
Powoli, analizując każdą krzywiznę liter z osobna, Remus odczytał hasła jeszcze raz.
Dolina Godryka. D przyciśnięte mocniej, G zawinięte w charakterystyczny sposób. Potter się śpieszył, w dodatku pergamin wyglądał jak oderwany niechlujnie z krawędzi strony. Natychmiast. James musiał wiedzieć, że Merlin nie przebije granicy światła. Nie mógł zakładać, by Remus zjawił się gdziekolwiek w mgnieniu oka, jeśli przesyłał wiadomości przez sowę pocztową. Tak więc sprawa nie była aż taka pilna, ale wymagała mobilizacji. I to mobilizacji na szybkości, mimo wszystko. Erin. E wykreślone miękko, r przyciśnięte mocniej, i z kropką prawie przebijającą pergamin i n zakończone łukiem. W jej imię Remus wpatrywał się najdłużej, jakby to w nim kryły się odpowiedzi na wszelkie pytania tego świata. Podpis na samym końcu był zbyteczny, co sprawiło, że Lupin uniósł brew wyżej. J. Wszędzie rozpoznałby pismo Pottera, w końcu dzielili pulpit w Hogwarcie! Spisywali od siebie wzajemnie referaty na transmutację. Wypisywali na latających kartkach kompletne głupoty i przesyłali po sali. Z zamyślenia wyrwał czarodzieja Merlin, skubiący bez zainteresowania rękaw jego koszuli.
— Nic mu nie przesyłam — postanowił niespodziewanie, odwracając się na pięcie. Puchacz mrugnął, patrząc nieufnie. Lupin nie był w stanie uwierzyć, że musi się tłumaczyć przed najbardziej złośliwym ptaszyskiem w dziejach sowiej poczty. — Osobiście przekażę mu odpowiedź.
Remus chyba nigdy nie wiedział tak ukontentowanej sowy. A przynajmniej tak mu się zdawało, gdy Merlin rozłożył skrzydła i jednym, silnym machnięciem, umknął w szarzejące niebo za oknem.
Dolinę Godryka powitał z cichym trzaskiem teleportacji, zataczając się tylko przez chwilę tuż przy ulicznej lampie. Zamrugał, odganiając spod powiek mroczki. To nie był najdłuższy skok w jego karierze, ale z pewnością był to najbardziej ryzykowny skok, na jaki kiedykolwiek się zdecydował. Jeśli jeszcze kiedyś będzie potrzebować zapewnień, że między stanem fizycznym czarodzieja, a jego skutecznością uprawiania magii nie istnieje żadna więź, strzeli sobie w głowę. Otrząsnął się, odruchowo stawiając kołnierz płaszcza. Nie było aż tak późno, ale grudzień sprawiał, że słońce szybciej chowało się za horyzontem, a nieprzyjemny, przejmując wiatr, drapał odsłoniętą skórę. Zapowiadała się chłodna zima, z przymrozkami, dzwoniącymi zębami i soplami na rynnach. Remus nabrał powietrza, wyczuwając pierwszą falę intensywnych zapachów. Ktoś gotował w domu na prawo, jakiś pies turlał się w śniegu po lewej. Ktoś palił w kominku na wprost, komuś z tyłu rozlał się grzaniec. Dźwięków było więcej, ale prościej było się skupić na aromatach. Dzięki nim Lupin mógł podążać przed siebie z zamkniętymi oczami, a i tak trafiłby na schody prowadzące prosto do rezydencji Potterów.
Nie mógł sobie jednak odmówić ukradkowego rozglądania się wokół, ciesząc oczy sielskim życiem. Za oknami ćmiły światła, pojawiały się sylwetki; były też przyciszone rozmowy, śmiechy, w jednym z domów nawet wznosili toast. Poza tym wszędzie pachniało świętami - drzewkiem świątecznym, jemiołą i czymś jeszcze, czymś nieuchwytnym, ale wyczuwalnym jedynie w święta. Remus przeklął się w myślach. Zapomniał, że lada moment rodziny zasiądą przy długich stołach uginających się od ciepłych potraw. Zapomniał, że ludzie wymienią się prezentami, nawet drobnymi. Zapomniał o życzeniach, o celebracji, o... samotnym ojcu.
To jest to, upomniał sam siebie, przeskakując po dwa stopnie, niemal przewracając się na śliskich schodach, to dokładnie to. Przed tym właśnie uciekał. Przed bliskością wszelaką, rodzinną, koleżeńską, damsko-męską. Dlatego wolał wegetować w łóżku, wpatrywać się w poszatkowane przez firanki cienie na suficie. Bo dzięki temu nie musiał silić się na pogodę ducha, na fałszywą radość, blef zadowolenia i ekscytacji. Zastukał trzykrotnie, zaraz chowając dłonie w kieszenie płaszcza. Możesz jeszcze uciec, szemrał znajomy głos, którego słuchał przez ostatnie tygodnie jak natchniony świętego ducha. Zawróć, kusił i nęcił, sprawił, że Remus obejrzał się przez ramię, oglądając na pustą ulicę. Nie chciał. Nie, bo Erin nieprzypadkowo pojawiła się na kartce od Jamesa.
— Wolałbym nie całować klamki — mruknął, przystępując z nogi na nogę. Nie marzł, co to, to nie. Po prostu wolałby mieć to już wszystko za sobą. O ile prościej wyglądałoby jego życie, gdyby James pojawił się w progu, rzucił jakimś żartem, poczęstował grzańcem, a potem go eksmitował z przyjacielską uprzejmością buchorożca w składzie porcelany. Merlinie, ileż można, pomyślał i pchnął drzwi, zaskoczony, że otworzyły się płynnie pod jego naporem.
W domu panowała umiarkowana ciemność. Z salonu wychyla się wąska smuga światła, jakby ktoś, kto opuszczał posiadłość, zapomniał dogasić ogniska w kominku. Remus zastrzygł uszami, poszukując oznak życia. Prócz syczenia palonego drewna, dom wydawał się pogrążony w ciszy. A potem nabrał powietrza i niemal się zatoczył pod naporem wrażeń. Pod aromatem palonego drwa unosił się cudowny, najwspanialszy zapach, jaki Lupin doskonale znał. Był przyćmiony, ale jednocześnie wyraźny, pokrywał się ze smugą zapachu Jamesa. Nikt nie pachniał tak samo - każdy miał swój unikatowy ślad.
A ślad Erin Remus znał jak własny. Znał jej zapach gdy była wściekła, gdy była smutna, gdy było jej dobrze i gdy chciała mu przyłożyć, najlepiej rozwalając pięścią nos.
I dlatego właśnie czarodziej powoli, nieśpiesznie, zsunął z ramion płaszcz i usadowił się na fotelu w salonie, wpatrując się tańczące płomienie. W końcu, jeśli James gdzieś zniknął, to prędzej czy później wróci. A jeśli nos Remusa nie zawodził, Potter miał mu coś do wyjaśnienia.
W końcu wilkołak stawił się na wezwanie. I najbardziej na świecie chciał wiedzieć, co łączy Dolinę Godryka, natychmiast i Erin.
![[Obrazek: SsFlxy8.gif]](https://i.imgur.com/SsFlxy8.gif)
Moments of magic and wonder
It seems so hard to find
Is it ever coming back again?